Władze w Pekinie, zdając sobie sprawę z sytuacji, w jakiej jest Rosja jako eksporter gazu, postanowiły wykazać typową dla Chińczyków cierpliwość. Nie chcą płacić za rosyjski gaz więcej, niż gdyby sprowadzali go z innych krajów, do czego zresztą są przygotowani, bo od lat budują terminale umożliwiające odbiór LNG.
Rosjanie gazu mają za dużo, jak na podpisane długoterminowe kontrakty, więc muszą go sprzedać nowym klientom. Tymczasem Chińczycy nie zgadzają się na stosowanie cen uzależnionych od notowań ropy naftowej, bo gaz na rynkach światowych jest tani i ma jeszcze tanieć, ropa zaś jest bardzo droga, a jej ceny, jeśli spadną, to niewiele. Rosjanie mają więc do wyboru: zmienić system dla Chińczyków i pożegnać się z perspektywą wejścia do Światowej Organizacji Handlu, bo jej zasady nie pozwalają na różne traktowanie partnerów handlowych bądź zmienić system cen dla wszystkich. Innym importerom rosyjskiego gazu pozostaje więc tylko trzymać kciuki, aby cierpliwość Chińczyków zapracowała dla wszystkich.
Ostatecznie wizyta rosyjskiego premiera w Chinach wcale nie okazała się wielkim sukcesem. Niespełna narazie10 mld dolarów kontraktów nie jest kwotą imponującą, bo kiedy do Pekinu jeżdżą kanclerz Niemiec Angela Merkel czy prezydent Francji Nicolas Sarkozy, może i biorą ze sobą mniej biznesmenów, ale wartość kontraktów idzie w dziesiątki miliardów. Jedno jest w tym wszystkim pewne: Pekin i Moskwa porozumieją się bez żadnych problemów w kwestiach politycznych, ale przecież w tej wizycie wcale nie oto chodziło.