Mam wrażenie, że za rok o tej samej porze napiszę to samo, zresztą podobnie było w roku ubiegłym. Początek sezonu grzewczego w Polsce, to początek nie tylko związkowych górniczych postulatów dotyczących podwyżek, ale i negocjacji węglowych kontraktów z energetyką. Choć coraz więcej firm z obu branż stawia na kontrakty wieloletnie (jak np. Bogdanka z Eneą czy Kompania Węglowa z Tauronem), to coroczne problemy na tej gorącej linii wydają się nie do uniknięcia. A spychologia stosowana trwa. Energetycy uważają bowiem, że polski węgiel jest za drogi i często stawiają na import. Górnicy z kolei podnoszą, że elektrownie decydując się na takie rozwiązania mogą potem zostać na lodzie (a każda z nich musi mieć przecież 30-dniowe zapasy paliwa). Bo przecież KHW nie dostarczy węgla Tauronowi nie dlatego, że mu się nie chce, ale dlatego, że zagrożenie pożarem pod ziemią powoduje, że węgla tam się po prostu nie da chwilowo wydobywać.
Branża górnicza sugeruje, że energetycy zdarzeń nadzwyczajnych w kopalniach nie chcą brać pod uwagę i podpisują kontrakty „na styk". Energetycy z kolei odpierają zarzuty i tłumaczą, że liczą się z takimi wypadkami (stąd w umowach nie ma np. kar za niedostarczenie węgla z powodu „siły wyższej"). Tyle, że to przeciąganie liny trwa już od lat. Dobrze, że obie strony coraz częściej stawiają na kontrakty wieloletnie z określeniem z góry ścieżki cenowej. Im więcej będzie takich umów, tym negocjacje dotyczące dostaw paliwa pod koniec roku powinny być spokojniejsze. Ale pamiętajmy jednak, że w grę wchodzą ogromne pieniądze, bo mówimy o grubo ponad 40 mln ton węgla kamiennego (ponad połowa krajowej produkcji rocznej) zużywanych przez polską energetykę w ciągu roku, czyli rynku wartym przy dzisiejszych cenach ponad 11 mld zł.
Tegoroczne negocjacje nie będą znów należały do łatwych zwłaszcza, że spółki węglowe coraz częściej mówią o konieczności podniesienia cen paliwa właśnie dla elektrowni (przez ostatnie dwa lata podwyżki były znikome). I zabawa zaczyna się od nowa, bo energetycy poczęstują wtedy kopalnie wyższymi rachunkami za prąd (ten rynek nie jest już przecież regulowany). A zwykły Kowalski też to odczuje w swoim portfelu (już czekam na pierwsze wnioski o podwyżki do Urzędu Regulacji Energetyki). Ale może jednak się mylę i obie strony zamiast na odbijanie piłeczki zdecydują się na szorstka przyjaźń?