Producenci, spodziewając się załamania sprzedaży, zwalniają pracowników, zamykają zakłady, czyli postępują tak, jak nakazuje rozsądek w biznesie. Ale jest jeszcze druga strona medalu – społeczna. Tak potężne cięcia zatrudnienia spowodują, że tysiące ludzi zostaną bez środków do życia.
Wyciąganie ręki do państwa przez samochodowe koncerny nie jest jednak dobrym rozwiązaniem. Jak pokazały minione lata, dofinansowywanie przez rząd Angeli Merkel złomowania starych aut przy zakupie nowych pomogło wprawdzie producentom, ale naraziło na szwank finanse publiczne i przyczyniło się do wzrostu deficytu państwa. Koniec końców zapłacili za to wszyscy obywatele, bo wszystkich dotyka teraz plan oszczędności konieczny do sprowadzenia poziomu deficytu poniżej 3 proc. PKB.
Firmy w trudnych czasach muszą sobie radzić same – to brutalna prawda. Zwolnienia i likwidacja zakładów produkcyjnych jest jednak najprostszym rozwiązaniem. Nie jest prawdą, że popyt na nowe wyroby branży motoryzacyjnej zaniknie. Ludzie nadal będą kupowali samochody, ale zwracając baczniejszą uwagę na ich cenę. Cięcie kosztów i restrukturyzacja nie powinny dotykać przede wszystkim pracowników. Szefowie największych koncernów motoryzacyjnych – zamiast apelować do polityków o pomoc i szantażować ich ogromnymi redukcjami – powinni się przygotować na trudne czasy, przestawiając produkcję na trochę inne – bardziej oszczędne – tory.