Najpierw zagraniczni inwestorzy docenili nasze ręce. W latach 90., szukając tanich rąk do pracy, zaczęli u nas kupować i budować za miliony dolarów fabryki produkujące na cały region.
Przed mniej więcej dziesięciu laty docenili nasze mózgi - rosnącą rzeszę absolwentów uczelni, którzy okazali się kluczowym atutem przy inwestycjach w centra usług biznesowych (BPO).
Co prawda walutowa skala inwestycji nie jest tu tak imponująca jak np. w motoryzacji, dlatego trochę czasu minęło, zanim branżę dostrzegły media i politycy. Za to wynik końcowy, czyli zatrudnienie i przychody - robi już wrażenie. Dopiero co, bo na początku zeszłego roku, było tam ok. 45-50 tys. pracowników. Teraz zatrudnienie sięga już 80 tys. osób, a w przyszłym roku ma przekroczyć 100 tys.
Pracodawcy, którzy w innych branżach biorą pod nóż kolejne koszty, tutaj zabiegają o ludzi. Zarówno o specjalistów, jak i świeżych absolwentów uczelni, którym dziś niełatwo znaleźć pracę. Zwłaszcza taką za całkiem niezłe pieniądze - jedno z warszawskich centrów BPO na początek oferuje 3-5 tys. zł netto (!). Warunek jest jeden - biegła znajomość języków obcych (co najmniej dwóch) i chęć do nauki.