30 kwietnia: ostatni dzień rozliczeń podatkowych, 1 maja: Święto Pracy. Piękny zestaw, a jeszcze piękniejszy byłby, gdyby 1 maja przypadł dzień wolności podatkowej. Niestety, jeszcze kilka tygodni wszystkie owoce naszej pracy – symbolicznie rzecz ujmując – będzie rekwirowało państwo. Dzień Wolności Podatkowej, a zatem dzień, w którym zaczynamy pracować nie na państwo, lecz dla siebie, wypadnie w Polsce zapewne w II połowie czerwca. W Stanach Zjednoczonych przypadł 17 kwietnia.
Ale to jeszcze mało. Trafiłem niedawno na pojęcie Cost of Government Day. Czyli Dzień Kosztów Rządu. W ubiegłym roku wypadł w USA 12 sierpnia. Stoi za nim fundacja Americans for Tax Reform Foundation, której nazwy jak mniemam nie trzeba tłumaczyć. Jej ośrodek analityczny uwzględnia nie tylko podatki, lecz szacuje także koszty jakie obywatele i biznes ponoszą, by sprostać państwowym regulacjom. Na przykład środowiskowym, bezpieczeństwa czy nadzoru finansowego (via wyższy koszt kredytu).
Ciekawe, czyś ktoś je kiedyś policzy dla Polski. Mój wzrok kieruje się w stronę zespołu profesora Krzysztofa Rybińskiego, który w marcu opublikował niesamowity, a niedoceniony w mediach raport „Rola grup interesów w procesie stanowienia prawa w Polsce", z którego wynika, że w ciągu ostatnich ponad 20 lat co trzecia ustawa realizowała interes grupowy, a nie publiczny; 42 procent ustaw ograniczało wolność gospodarczą; 67 procent zwiększało wydatki publiczne. Ale rachunku kosztów ponoszonych przez obywateli i firmy, by tej powodzi regulacji sprostać, tam niestety nie ma.
Ale i to jeszcze mało. Jak zauważa amerykański doradca i inwestor Doug Casey do prawdziwego rachunku strat wynikających z istnienia rozdętego państwa należałoby doliczyć koszty utraconych korzyści. Weźmy taki przykład. Od ponad półtora roku obserwuję remont kładki nad Trasą Łazienkowską w Warszawie. Banalna robota trwa prawie dwa lata, a kładka od wielu miesięcy stoi zamknięta (podobno winda dla niepełnosprawnych nie działa), mimo że jest już gotowa, odpicowana i pomalowana. Ale nadal ludzie muszą korzystać z prowizorycznej sygnalizacji świetlnej, żeby przejść na drugą stronę ulicy, a w tym czasie samochody karnie stoją na przelotowej trasie. Policzyłem, jak to mawiają Anglosasi - na odwrocie koperty, koszt paliwa zużytego w czasie przymusowego postoju i straty tych, którzy zamiast pracować stoją w korku pod światłami o co najmniej rok za długo. Wyszło kilkanaście milionów złotych (na marginesie koszt paliwa jest mniejszy niż wartość utraconego czasu).
Na tym pouczającym przykładzie można pokazać, jakie koszty niesie nieudolność władz, tym razem nie administracji centralnej, lecz samorządowej. Jako ćwiczenie domowe proponuję policzyć straty związane z budową bocznej linii kolejowej na lotnisko Okęcie. Otóż kilka dni temu niemal niezauważona przemknęła informacja, że najprawdopodobniej nie tylko nie uda się otworzyć autostrady do Warszawy przed Euro 2012, ale również budowanego od lat połączenia kolejowego z Okęciem. Trzeba oszacować straty PKP z powodu braku pasażerów, koszty dodatkowe kibiców tkwiących w korkach, jakie niechybnie powstaną, dodatkowe wydatki na taksówki, przez co kibice nie kupią na przykład hot doga z piwem, i co tam kto sobie z sensem wymyśli.