Sprawa Grecji jest jedną wielką kompromitacją Brukseli, za którą zapłacą - co najmniej kilkadziesiąt miliardów euro - podatnicy ze wszystkich krajów Wspólnoty.
Ta historia zaczęła się przed laty, gdy Ateny bezkarnie fałszowały statystyki. Bruksela spokojnie patrzyła na to, jak słaby gospodarczo kraj zapożycza się na tak wysokie kwoty, że nie stać go nawet na spłatę odsetek. Wtedy zaczęto pompować w jej papiery dziesiątki miliardów euro. Choć miliony demonstrantów w Atenach powinny być jasnym sygnałem, że na Peloponezie nie ma społecznego przyzwolenia na oszczędności i wyrzeczenia.
Dziś tłumaczy się nam, że zwłoka była potrzebna po to, by zachodnie banki miały czas na przygotowanie się na straty wynikające z posiadania bezwartościowych greckich obligacji. Jednak lepiej byłoby dofinansować bezpośrednio owe banki, a nie Grecję.
Lepiej byłoby też, gdyby kolejność działań była odwrotna. Najpierw Grecja powinna podjąć działania, które wykazałyby jej determinację w wychodzeniu z kryzysu - a jednym z pomysłów mogłoby być powolne wyjście tego kraju z eurolandu. Dopiero po podjęciu takiej decyzji Unia mogłaby wesprzeć Greków finansowo.
Tymczasem, przy obecnej strategii bezbolesnego stopniowego „obcinania greckiego ogonka" (żeby mniej bolało...) mamy w Unii jątrzącą się ranę, która jest wykorzystywana tylko przez spekulantów.