Niski wzrost gospodarczy, wysokie oczekiwania społeczne

Społeczeństwa krajów objętych kryzysem nie godzą się na wyrzeczenia. Oczekując cudu, głosują na partie bardziej populistyczne. I za nimi pójdą inni

Publikacja: 17.05.2012 01:10

Niski wzrost gospodarczy, wysokie oczekiwania społeczne

Foto: Fotorzepa, Kar Karol Zienkiewicz

Definicji kryzysu jest wiele. Według jednej z nich jest to stan, w którym maksymalnie możliwe do osiągnięcia tempo wzrostu (PKB, spożycia, płac...) jest niższe od minimalnego tempa oczekiwanego przez społeczeństwo. Jak łatwo zauważyć, przy takim rozumieniu kryzysu wyjść z niego można na dwa sposoby: poprzez znaczące zwiększenie tempa rozwoju albo poprzez obniżenie oczekiwań. Na upartego w naszej najnowszej historii można znaleźć przykłady ilustrujące oba te warianty.

W 1989 r. było tak źle, że ludzie z pokorą przyjęli reformy Balcerowicza. Przywracały one równowagę makroekonomiczną i wpychały nas na ścieżkę wzrostu. Koszty były wysokie: inflacja wynosząca w latach 1990 – 1993 blisko 1000 proc. oraz ponad 16-proc. stopa bezrobocia.

Z kolei w 2004 r. po trzech latach niemal recesji, jak na nasze warunki (w 2002 r. PKB wzrósł tylko o 0,6 proc.), tempo wzrostu skoczyło do prawie 7 proc. Rozładowało to większość napięć i konfliktów społecznych.

Dzisiaj, niestety, wariant przyśpieszenia nie wydaje się w Polsce możliwy. Co prawda prognozowana dynamika PKB należy do najwyższych w Unii Europejskiej (ma wynieść blisko 3 proc.), ale niezadowolenie społeczne sięga szczytu. Być może jest najwyższe w naszej 22-letniej kapitalistyczno-rynkowej historii.

Szybki wzrost gospodarczy tym bardziej nie jest możliwy w Grecji, Hiszpanii, Portugalii, Francji, bo kraje te znajdują się w znacznie gorszej sytuacji. A skoro tak, to dochodzimy do znanego wniosku, że kraje te muszą zaakceptować krew, pot i łzy. Na efekty w postaci powolnej poprawy prowadzącej do odbudowy przedkryzysowego standardu życia przyjdzie im poczekać.

Jednak społeczności tych krajów nie godzą się na wyrzeczenia. Oczekując cudu, głosują na partie bardziej populistyczne (można stawiać szwajcarskie franki przeciwko białoruskim zajączkom, że za nimi pójdą inni).

Cudu prawdopodobnie jednak nie będzie. Brak polityki stabilizacyjnej jeszcze pogorszy położenie tych krajów. Luka między minimalnie potrzebnym a maksymalnie możliwym wzrostem PKB, zamiast maleć, jeszcze się zwiększy.

Cała pociecha w tym, że jak głosi stare ekonomiczne porzekadło, kiedy sytuacja robi się dostatecznie zła, ludzie są skłonni zaakceptować nawet najmądrzejsze decyzje. Tak na ogół było do tej pory. Bo jakoś nie potrafię sobie przypomnieć, aby któryś demokratyczny kraj popełnił zbiorowe ekonomiczne harakiri. Mam nadzieję, że prawidłowość ta dotyczy także naszej młodej demokracji i młodej gospodarki rynkowej.

Na razie nie doceniamy tego, że u nas i tak nie jest najgorzej. Raczej przepełnia nas gorycz, że nasze płace są dużo niższe niż na zachodzie Europy. Jest jednak bardzo prawdopodobne, że dystans ten znacznie się skróci, przynajmniej w odniesieniu do krajów południowej Europy. Chociaż wcale nie będzie to nasza zasługa.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację