Czeski błąd Balcerowicza

Czy prof. Leszek Balcerowicz wbrew górnolotnym deklaracjom próbuje rządowi „dowalić” – a nie zachęcić do „niezbędnych reform”?

Aktualizacja: 12.06.2012 11:43 Publikacja: 12.06.2012 01:57

Czeski błąd Balcerowicza

Foto: Fotorzepa, Szymon Łaszewski Szymon Łaszewski

Red

Publiczna wymiana zdań między profesorem Balcerowiczem i ministrem Rostowskim dotycząca różnicy w rentowności polskich i czeskich obligacji, wywołała szereg komentarzy, w tym Witolda Gadomskiego, który skrytykował ministra Rostowskiego za prowadzenie „prywatnej wojny".

Przypomnijmy, profesor Balcerowicz w programie Tomasza Lisa powiedział, że rynki finansowe na kolejne zawirowania w Grecji reagują w ten sposób, że w przypadku Polski żądają wyższych odsetek za zaciągane długi, a w przypadku Czech – niższych, co według niego świadczy o bardziej wiarygodnej polityce fiskalnej prowadzonej przez rząd w Pradze. Rostowski pokazał, po pierwsze, że w dłuższym (rocznym i dwuletnim) horyzoncie czasowym nie jest tak, jak Balcerowicz twierdzi. Od początku kryzysu greckiego rentowności polskich obligacji spadły, a Balcerowicz ma rację jedynie w kilkutygodniowym horyzoncie czasowym. Wskazał też na powód, dla którego Czechy mają niższy dług publiczny niż Polska – po prostu nie mają OFE.

Co z tymi OFE?

Uwaga Rostowskiego jest zasadnym i niejedynym argumentem podważającym sensowność traktowania Czech jako modelu dla Polski. Dokładniejsza analiza, którą zaraz przedstawię, pokazuje to dokładnie. Albo prof. Balcerowicz takiej analizy nie dokonał, albo – wbrew górnolotnym deklaracjom – w jego krytyce chodzi o to, by rządowi „dowalić", a nie zachęcić do „niezbędnych reform". Gdyby Balcerowiczowi rzeczywiście chodziło o to, by Polska próbowała upodobnić się do Czech, oznaczałoby to, że o 180 stopni zmienił poglądy na temat tego, co jest dla gospodarki dobre, a co złe. Dlaczego?

Zacznijmy od OFE. Balcerowicz w ogóle nie odnosi się do faktu, że Czechy nie mają OFE. Wprawdzie chcą je stworzyć, ale na zasadzie dobrowolności. Czas pokaże, jaka część ubezpieczonych się zdecyduje. Przypominam tylko, że Balcerowicz zaciekle krytykował obniżenie składki w Polsce i postulaty wprowadzenia dobrowolności OFE.

Gdyby wszystkie składki, które trafiły do OFE, pozostały w ZUS, polski dług publiczny byłby niższy od czeskiego

Bezspornym faktem jest, że gdyby wszystkie składki, które trafiły do OFE pozostały w ZUS, polski dług publiczny byłby niższy od czeskiego. Balcerowicz powinien więc wyjaśnić, kiedy się mylił: wtedy, gdy chwaląc Czechy i wystawiając swój licznik długu uznał dług „jawny" za podstawowe kryterium stabilności finansów publicznych, czy wtedy, gdy twierdził, że utrzymanie wysokiej składki do OFE wzmacnia stabilność finansową Polski mimo, że zwiększa ten dług. Argument Witolda Gadomskiego, że politycy i tak by roztrwonili te pieniądze jest taką samą demagogią, jak tłumaczenie złodzieja, że gdyby nie on kogoś okradł, to zrobiłby to inny złodziej.

Spodziewam się, że Balcerowicz mógłby argumentować, że Czechy mają także niższy deficyt, a różnica ta jest większa niż składka, jaką w Polsce odprowadza się do OFE. Jeszcze w 2011 r. było to prawdą, ale w tym roku deficyty w obu krajach będą prawie identyczne, z tym, że niższy raczej w Polsce. Po wyeliminowaniu wpływu składki do OFE deficyt w Polsce okaże się o blisko 0,5 proc. PKB niższy.

Strategia walki z kryzysem

Poza tym różnice w wysokości deficytu w Polsce i w Czechach w ostatnich trzech latach wynikały z innej strategii zarządzania kryzysem. Polska zdecydowała się podtrzymać wzrost znacznie silniejszym impulsem fiskalnym niż Czechy. Czy osłabiło to naszą stabilność w porównaniu z Czechami? W latach 2008-2011 polska gospodarka odnotowała skumulowany wzrost w wysokości 15,7 proc., Czechy tylko 2,6 proc. Dlatego podstawowy wskaźnik stabilności finansów publicznych, jakim jest relacja długu publicznego do PKB w Czechach wzrósł o 13,3 proc. PKB, natomiast w Polsce tylko o 11,3 proc. PKB. W 2012 roku polski dług w relacji do PKB obniży się o blisko 2,5 proc. PKB, czeski, zgodnie z czeskim programem konwergencji, wzrośnie o 2,8 proc. PKB. Więc co, jest zdaniem Balcerowicza lepsze dla gospodarki: wzrost długu publicznego czy jego spadek? Proszę się zdecydować.

Wbrew wierze Balcerowicza rynki nie są nieomylne – w przeciwnym razie nie mielibyśmy kryzysu

Aby zamknąć temat długu publicznego, chciałbym dodać, że na początku transformacji dług publiczny Czech był praktycznie równy zeru. Jeszcze w 1999 r. wynosił 15,8 proc., podczas gdy Polski, która rozpoczynała transformację z wysokim zadłużeniem zagranicznym, 39,6 proc. Uwzględniając opublikowane przez KE prognozy długu publicznego w 2012 r. w latach 2000-2012 czeski dług, mimo braku w tym kraju OFE, wzrośnie o 28,1 proc. PKB. Polski, z OFE, o 15,4 proc. PKB (bez OFE spadnie o 2 proc. PKB!).

Więc może inne zmiany w finansach publicznych uzasadniają sympatię Balcerowicza dla Czech? Ostatnio bardzo krytykował rząd za zbyt opieszałe podnoszenie wieku emerytalnego. Czesi faktycznie zaczęli podnosić wiek emerytalny nieco wcześniej niż my. Tyle że startowali z niższego poziomu. Dziś czescy mężczyźni przechodzą na emeryturę w wieku 62,5, a kobiety 55-60, w zależności od liczby dzieci (propozycję PSL, by u nas także uwzględniać liczbę dzieci, Balcerowicz oczywiście skrytykował). W Polsce 67 lat dla mężczyzn będzie obowiązywać już w 2020 r., dla kobiet w 2040. W Czechach ten poziom dla obu płci zostanie osiągnięty w 2044. Więc jak? Mamy przyspieszać czy opóźniać?

Balcerowicz wytykał też rządowi podnoszenie podatków. Ale udział dochodów publicznych w PKB w Polsce też jest nieco niższy niż w Czechach. Ważne jest też, co się opodatkowuje. Wysokie opodatkowanie pracy ma wpływ na wielkość zatrudnienia, a to z kolei – jak przekonuje Balcerowicz – ma pierwszorzędne znaczenie dla rozwoju kraju. Eurostat publikuje dane o wysokości tzw. klina płacowego. W Polsce w 2010 r. wynosił on 30,1 proc., a wzrost składki rentowej podniósł go o kolejne 2 punkty procentowe. Ale do Czech jeszcze nam daleko, bo tam klin płacowy wynosi 39 proc.

Na koniec główna „pasja" Balcerowicza – wydatki publiczne. Ich cięcia podniosą naszą wiarygodność w oczach inwestorów. Ale to nie jest tak proste, jak sugeruje Balcerowicz, w szczególności gdy stawia nam Czechy za wzór. Bo w Polsce udział wydatków publicznych w PKB w 2011 r. był praktycznie taki sam jak w Czechach. U nich było to 43,4 proc., u nas 43,6 proc. z tym że w Polsce aż 5,8 proc. PKB stanowiły inwestycje publiczne, a w Czechach tylko 3,6 proc., a podobno wydatki prorozwojowe są ważniejsze. Zgodnie z planami konwergencji, całość wydatków publicznych w Polsce spadnie w 2013 r. do 41 proc. PKB. W Czechach tylko do 43,1 proc. PKB.

Profesor Balcerowicz pomija inne czynniki powodujące różnicę w rentownościach polskich i czeskich obligacji. Przypadek wysokiej oceny przez rynki finansowe stabilności finansowej Czech jest sam w sobie bardzo ciekawy. Odzwierciedla przede wszystkim wiarę rynków finansowych w potencjał krajów tzw. Nowej Europy. To cieszy, bo dotyczy także Polski, choć trzeba pamiętać, że wbrew wierze Balcerowicza rynki nie są nieomylne – w przeciwnym razie nie mielibyśmy teraz kryzysu, a 10 lat temu Węgry nie byłyby uważane za prymusa transformacji. Poza tym wyceny obligacji nie są równoważne z pełną oceną jakości polityki gospodarczej. Inwestorów nie interesuje, czy Polakom i Czechom będzie się za dziesięć lat żyło lepiej, czy gorzej, ale jakie jest ryzyko, że mogą mieć problemy ze spłatą swoich długów. Ryzyko Czech oceniane jest jako niższe, bo są od nas bogatsze i mniej uzależnione od finansowania zagranicznego. Mają też wyższe stopy oszczędności, ale z drugiej strony wolniej się rozwijają. Wyższy wzrost gospodarczy pociąga za sobą wyższe zapotrzebowanie na kapitał i większą presję inflacyjną. To oznacza wyższe stopy procentowe – także stopy banku centralnego, które mają wpływ na oprocentowanie obligacji. Balcerowicz krytykuje RPP za zbyt niskie stopy procentowe, ale przemilcza fakt, że w Czechach od lat realne stopy procentowe są ujemne, co wpływa korzystnie na oprocentowanie czeskich obligacji.

Czarny PR

Profesor Balcerowicz pomija te kwestie, bo usiłuje „zmobilizować rząd do reform". A skoro nie znalazł dobrych argumentów, to postanowił posłużyć się czymkolwiek, co na pierwszy rzut oka brzmi przekonująco. Miał pecha, że trafił akurat na Czechy, które w znacznie większym stopniu niż Polska mogłyby być krytykowane z pozycji wyznawanej przez Balcerowicza wersji liberalizmu. Typowy czeski błąd.

To nie pierwsza i nie najpoważniejsza wpadka. Na początku kryzysu profesor Balcerowicz zalecał Polsce ostre cięcia wydatków budżetowych. Taką receptę zmuszone były zastosować odcięte od zagranicznego finansowania kraje bałtyckie. I zapłaciły za to kilkunastoprocentowym załamaniem gospodarczym, podczas gdy „nieodpowiedzialna" polityka Polski pozwoliła zachować dodatnie tempo wzrostu. Wtedy uderzył po raz drugi, wieszcząc, że wysokie deficyty budżetowe w latach kryzysu spowodują, że Polska znajdzie się w takiej samej sytuacji jak Grecja, i sugerował, że rządowe plany konsolidacji fiskalnej to zwykłe oszustwo. Okazało się, że wynik deficytu w 2011 r. jest lepszy niż obiecywał rząd, a wszystkie poważne instytucje międzynarodowe przewidują, że sytuacja nadal będzie się poprawiać. Jednak żaden z wieszczących katastrofę nadwiślańskich ekspertów i komentatorów nie zdobył się na jakikolwiek komentarz do swojej pomyłki. Czemu na to nie zwracają uwagi ci wszyscy, którzy teraz komentują, że cała ta kłótnia to efekt osobistych animozji obu panów, które niefortunnie wywlekli na światło dzienne?

Profesor Balcerowicz mówi, że jego krytyka rządu służy mobilizacji do ambitnych działań. Ale czy to daje licencję na nierzetelne i tendencyjne przedstawianie polityki rządu? W cywilizowanych krajach uprawianie czarnego PR-u wobec rządu to domena partii opozycyjnych. Ale w sytuacjach wielkiego zagrożenia nawet one z reguły demonstrują umiar w komentarzach, a nie pogłębiający panikę defetyzm. Tym bardziej niezaangażowani w bieżącą politykę byli ministrowie czy wicepremierzy. Ich głos słuchany jest ze szczególną uwagą i wszyscy oczekują, że z racji pozycji, jaką mają w społeczeństwie, będą raczej prezentować wyważone, „propaństwowe" opinie. Jeśli wcielają się w rolę Kasandry, to tylko wtedy, gdy są absolutnie pewni, że ich krytyka jest w pełni uzasadniona.

Dla wielu zagranicznych inwestorów Polska to egzotyczny kraj. Gdy słyszą tak niepochlebne opinie o Polsce ze strony osób uznawanych przez Polaków za najwybitniejszych ekspertów, to albo im wierzą, albo zaczynają rozumieć, co oznacza określenie „polskie piekło". I to są te dodatkowe czynniki ryzyka, za które zagraniczni inwestorzy żądają dodatkowej premii w oprocentowaniu polskich obligacji.

Autor jest członkiem Rady Polityki Pieniężnej, był wiceprezesem NBP

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację