Balcerowicz wytykał też rządowi podnoszenie podatków. Ale udział dochodów publicznych w PKB w Polsce też jest nieco niższy niż w Czechach. Ważne jest też, co się opodatkowuje. Wysokie opodatkowanie pracy ma wpływ na wielkość zatrudnienia, a to z kolei – jak przekonuje Balcerowicz – ma pierwszorzędne znaczenie dla rozwoju kraju. Eurostat publikuje dane o wysokości tzw. klina płacowego. W Polsce w 2010 r. wynosił on 30,1 proc., a wzrost składki rentowej podniósł go o kolejne 2 punkty procentowe. Ale do Czech jeszcze nam daleko, bo tam klin płacowy wynosi 39 proc.
Na koniec główna „pasja" Balcerowicza – wydatki publiczne. Ich cięcia podniosą naszą wiarygodność w oczach inwestorów. Ale to nie jest tak proste, jak sugeruje Balcerowicz, w szczególności gdy stawia nam Czechy za wzór. Bo w Polsce udział wydatków publicznych w PKB w 2011 r. był praktycznie taki sam jak w Czechach. U nich było to 43,4 proc., u nas 43,6 proc. z tym że w Polsce aż 5,8 proc. PKB stanowiły inwestycje publiczne, a w Czechach tylko 3,6 proc., a podobno wydatki prorozwojowe są ważniejsze. Zgodnie z planami konwergencji, całość wydatków publicznych w Polsce spadnie w 2013 r. do 41 proc. PKB. W Czechach tylko do 43,1 proc. PKB.
Profesor Balcerowicz pomija inne czynniki powodujące różnicę w rentownościach polskich i czeskich obligacji. Przypadek wysokiej oceny przez rynki finansowe stabilności finansowej Czech jest sam w sobie bardzo ciekawy. Odzwierciedla przede wszystkim wiarę rynków finansowych w potencjał krajów tzw. Nowej Europy. To cieszy, bo dotyczy także Polski, choć trzeba pamiętać, że wbrew wierze Balcerowicza rynki nie są nieomylne – w przeciwnym razie nie mielibyśmy teraz kryzysu, a 10 lat temu Węgry nie byłyby uważane za prymusa transformacji. Poza tym wyceny obligacji nie są równoważne z pełną oceną jakości polityki gospodarczej. Inwestorów nie interesuje, czy Polakom i Czechom będzie się za dziesięć lat żyło lepiej, czy gorzej, ale jakie jest ryzyko, że mogą mieć problemy ze spłatą swoich długów. Ryzyko Czech oceniane jest jako niższe, bo są od nas bogatsze i mniej uzależnione od finansowania zagranicznego. Mają też wyższe stopy oszczędności, ale z drugiej strony wolniej się rozwijają. Wyższy wzrost gospodarczy pociąga za sobą wyższe zapotrzebowanie na kapitał i większą presję inflacyjną. To oznacza wyższe stopy procentowe – także stopy banku centralnego, które mają wpływ na oprocentowanie obligacji. Balcerowicz krytykuje RPP za zbyt niskie stopy procentowe, ale przemilcza fakt, że w Czechach od lat realne stopy procentowe są ujemne, co wpływa korzystnie na oprocentowanie czeskich obligacji.
Czarny PR
Profesor Balcerowicz pomija te kwestie, bo usiłuje „zmobilizować rząd do reform". A skoro nie znalazł dobrych argumentów, to postanowił posłużyć się czymkolwiek, co na pierwszy rzut oka brzmi przekonująco. Miał pecha, że trafił akurat na Czechy, które w znacznie większym stopniu niż Polska mogłyby być krytykowane z pozycji wyznawanej przez Balcerowicza wersji liberalizmu. Typowy czeski błąd.
To nie pierwsza i nie najpoważniejsza wpadka. Na początku kryzysu profesor Balcerowicz zalecał Polsce ostre cięcia wydatków budżetowych. Taką receptę zmuszone były zastosować odcięte od zagranicznego finansowania kraje bałtyckie. I zapłaciły za to kilkunastoprocentowym załamaniem gospodarczym, podczas gdy „nieodpowiedzialna" polityka Polski pozwoliła zachować dodatnie tempo wzrostu. Wtedy uderzył po raz drugi, wieszcząc, że wysokie deficyty budżetowe w latach kryzysu spowodują, że Polska znajdzie się w takiej samej sytuacji jak Grecja, i sugerował, że rządowe plany konsolidacji fiskalnej to zwykłe oszustwo. Okazało się, że wynik deficytu w 2011 r. jest lepszy niż obiecywał rząd, a wszystkie poważne instytucje międzynarodowe przewidują, że sytuacja nadal będzie się poprawiać. Jednak żaden z wieszczących katastrofę nadwiślańskich ekspertów i komentatorów nie zdobył się na jakikolwiek komentarz do swojej pomyłki. Czemu na to nie zwracają uwagi ci wszyscy, którzy teraz komentują, że cała ta kłótnia to efekt osobistych animozji obu panów, które niefortunnie wywlekli na światło dzienne?
Profesor Balcerowicz mówi, że jego krytyka rządu służy mobilizacji do ambitnych działań. Ale czy to daje licencję na nierzetelne i tendencyjne przedstawianie polityki rządu? W cywilizowanych krajach uprawianie czarnego PR-u wobec rządu to domena partii opozycyjnych. Ale w sytuacjach wielkiego zagrożenia nawet one z reguły demonstrują umiar w komentarzach, a nie pogłębiający panikę defetyzm. Tym bardziej niezaangażowani w bieżącą politykę byli ministrowie czy wicepremierzy. Ich głos słuchany jest ze szczególną uwagą i wszyscy oczekują, że z racji pozycji, jaką mają w społeczeństwie, będą raczej prezentować wyważone, „propaństwowe" opinie. Jeśli wcielają się w rolę Kasandry, to tylko wtedy, gdy są absolutnie pewni, że ich krytyka jest w pełni uzasadniona.