Wyjście Grecji z eurolandu groźne dla Polski

Nasz rząd będzie musiał zmienić założenia budżetowe, jeśli Ateny wyjdą z eurolandu - mówi Dariusz Rosati

Publikacja: 13.06.2012 03:31

Wyjście Grecji z eurolandu groźne dla Polski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

Rz: Co się stanie, gdy czerwcowe wybory w Grecji wygra lewica?

Jeśli nowy rząd, który zapowiada m.in. cofnięcie prywatyzacji, wypowie wcześniej zawarte porozumienie z Unią Europejską i MFW, to strefa euro będzie musiała wstrzymać udzielanie Grecji kolejnych transz pomocy. To oznacza, że kraj w ciągu kolejnych kilku tygodni stanie się niewypłacalny i dojdzie do tzw. nieuporządkowanego bankructwa.  Rządowi zabraknie pieniędzy nie tylko na obsługę długu, ale zapewne też na wydatki wewnętrzne. EBC i Eurosystem wstrzymają finansowanie banków greckich, ponieważ w ich bilansach jest za dużo obligacji rządowych, które po prostu stracą wartość. Bankructwo  systemu bankowego zmusi nowy rząd, czy tego chce czy nie, do wprowadzenia nowej waluty, żeby utrzymać jakikolwiek system pieniężny. Żeby ratować gospodarkę trzeba będzie wprowadzić pieniądz równoległy.

Czy to oznacza, że Grecja wyjdzie ze strefy euro?

W praktyce tak. Grecka opozycja mówi, że można wymówić porozumienie i jednocześnie pozostać w strefie euro. Moim zdaniem to jest nie do pogodzenia. Osoby prywatne i przedsiębiorstwa zaczną wycofywać depozyty z banków, ponieważ nowa waluta momentalnie będzie zdewaluowana o ok. 50-60 proc. Rząd będzie musiał ogłosić zamknięcie banków, wstrzymanie wypłat i wprowadzenie kontroli przepływu kapitału. To w praktyce stawia Grecję poza Unią Europejską. Będziemy mieć okres chaosu, który potrwa wiele miesięcy. Rząd będzie musiał drukować nowy pieniądz, co spowoduje skok inflacyjny. Ocenia się, że spadek PKB w pierwszym roku po wyjściu z euro wyniósłby ok. 40-50 proc. Bezrobocie sięgnęłoby 35 proc. To byłaby dla Grecji katastrofa

Jak duże jest dzisiaj prawdopodobieństwo takiego czarnego scenariusza?

Moim zdaniem coraz większe.

Co niekontrolowane wyjście Grecji oznacza dla strefy euro?

Suma zobowiązań Grecji wobec instytucji publicznych i banków strefy euro wynosi ok. 500 mld euro, w tym ok połowa to środki pomocowe. W przypadku bankructwa, duża część tych pieniędzy będzie stracona.  Można szacować, że faktyczne straty wyniosą ok 1,0-1,5 proc. PKB strefy euro. To nie będzie katastrofa dla strefy euro, ale poważny cios, który pogłębi jeszcze tendencje recesyjne. Są też koszty efektu zarażenia. Inwestorzy mogą zacząć uciekać też z innych zagrożonych krajów, Hiszpanii czy Włoch.

Czy unijni decydenci mogą jeszcze zapobiec ziszczeniu się takiego scenariusza?

Strefa euro stara się ograniczyć ryzyko zarażenia, budując tzw. zaporę ogniową. Do tej pory robiła to w postaci EFSF. Ale to jest tylko 250 mld euro. Taka kwota nie zapobiegnie np. kryzysowi w Hiszpanii, gdzie sam sektor bankowy potrzebuje ok. 150 mld euro.  Albo Unia zwiększy wielokrotnie ten fundusz, na co nie ma politycznej gotowości, albo zaangażuje się Europejski Bank Centralny, a w tej sprawie też państwa są podzielone. Nie widzę w Europie świadomości, że nadchodzi tsunami i trzeba będzie stawić mu czoła. Unia jest na to nieprzygotowana. Unia bankowa, pakt fiskalny, reguły długu -  to są pomysły na zapobieganie przyszłym kryzysom, a nie eliminowanie bieżącego ryzyka, związanego z odbudowaniem zaufania rynków finansowych po wyjściu Grecji z unii monetarnej. Grecję trzeba było zbankrutować, ale nie wypychać ze strefy euro, już dwa lata temu, kiedy koszty byłyby znacznie mniejsze.

Jaka jest recepta na chaos po wyjściu Grecji ze wspólnoty?

Budowa finansowej zapory ogniowej. Działanie, które przekona inwestorów, że żaden inny kraj strefy nie jest zagrożony. Teraz toleruje się sytuację dużej niepewności. A jak rynki finansowe nie wiedzą, co się stanie, to się na wszelki wypadek wycofują pieniądze.

Jakie skutki wyjście Grecji ze strefy euro może mieć dla naszych planów konsolidacji fiskalnej?

Grecka katastrofa nie dotknie nas bezpośrednio, bo nie mamy ani papierów greckich, ani dużego eksportu do Grecji. Ale polska gospodarka ucierpi na skutek chaosu jaki powstanie w strefie euro. Upadek dłużnika tej skali to wprawdzie mniej niż bankructwo Lehman Brothers w USA, ale trzeba się spodziewać recesji w strefie euro i stosownie do tego spowolnienia w gospodarce polskiej. Moim zdaniem nie zagraża nam spadek PKB, ale z całą pewnością trzeba byłoby zrewidować obecne plany resortu finansów i zapomnieć o 2,9-proc. wzroście gospodarczym w przyszłym roku. Niewykonalne mogłoby się też okazać obniżenie deficytu sektora finansów publicznych do 3 proc. w tym roku. Jeśli wzrost PKB będzie nie więcej niż 2-proc., deficyt wyniesie ok. 4 proc.

Minister finansów nie przygotował trzech wersji założeń do przyszłorocznego budżetu w zależności od tego, jak potoczą się losy Europy.

Założenia do budżetu są ostrożne. Ale z ostatecznymi ustaleniami trzeba poczekać, aż będziemy wiedzieli jakie są następstwa wyborów w Grecji. Niewykluczone, że trzeba będzie je zmienić.

Resort chce, aby w tym roku dług w relacji do PKB zbliżył się do 50 proc. Czy taki poziom daje nam jakiekolwiek bezpieczeństwo?

Dobrze, że odsuwamy się od krytycznej granicy 55%, ale to wciąż jest dużo, zwłaszcza w sytuacji kryzysu na rynkach finansowych. Przy takim poziomie zadłużenia, gdy coś złego zaczyna się dziać, rząd nie ma swobody manewru, żeby włączyć fiskalne dopalacze, czyli np. zwiększyć jednorazowo deficyt, żeby pomóc gospodarce. Do tego trzeba by mieć dług niższy, rzędu 30-40 proc. PKB. Z kolei takiego dostosowania nie da się przeprowadzić w ciągu dwóch czy trzech lat.

Polska wciąż dużo płaci za obsługę długu. Co musielibyśmy zrobić, żeby zadłużać się taniej?

Wejść do strefy euro. Wtedy znika ryzyko kursowe, maleje ryzyko makroekonomiczne, co przy naszych przyzwoitych fundamentach pozwoliłoby obniżyć koszty pozyskiwania środków z rynku z obecnych 5,5 proc. do nawet 3,5 proc.

Może w pokryzysowej rzeczywistości kryteria wejścia do unii monetarnej będą wymagały rewizji?

Kryterium inflacji i kursu walutowego w tej postaci w jakiej funkcjonują nie mają większego sensu. To są zasady, które sformułowano 20 lat temu w zupełnie innej rzeczywistości gospodarczej. Nie było globalizacji, swobody przepływów kapitału, deregulacji. Jednak zmiana tych kryteriów jest dzisiaj nierealna, bo w Unii nie ma poparcia dla takich zmian, dlatego trzeba spokojnie dążyć do ich wypełnienia, choć mając świadomość, że realnie jesteśmy w stanie wejść do strefy euro nie wcześniej niż w 2016 r. Wtedy będzie już wiadomo, czy poradziła sobie z kryzysem. Bo jeśli nie, to będziemy nadal odwlekać ten moment.

A co będzie się działo z kursem złotego?

Złoty będzie podlegał silnym wahaniom do momentu, aż sytuacja w strefie euro się wyklaruje. W momentach silnych napięć kurs może przekroczyć 4,50, ale nie sądzę, aby doszło do jakiego głębszego załamania.  Ponieważ denominowana w walutach obcych cześć polskiego długu wynosi ok. 23 proc., kurs musiałby przekroczyć 5 zł/€, aby spowodować wzrost długu powyżej 55 proc. Ale to mało prawdopodobne, a poza tym przygotowywana jest zmiana przepisów księgowania długu walutowego, tak aby jest wycena nie była zależna od jednorazowych wahań kursu.

Jak Pan, jako członek Rady Polityki Pieniężnej I kadencji, ocenia ostatnie działania obecnej Rady?

Nie uważam, żeby podwyżka stóp procentowych przez RPP była uzasadniona ekonomicznie. Co prawda ostatnio mamy odpływ od złotego, ale nie jest to jeszcze taki moment, aby trzeba było podnosić stopy. Ani gospodarka realna ani bilans płatniczy tego nie uzasadniają. Inflacja w najbliższym czasie będzie się obniżać, głównie w wyniku efektów zewnętrznych, czyli hamowania wzrostu cen paliw i żywności. Rada uznała, że należy zrobić taki ruch, tylko dla zachowania własnej wiarygodności.

Cel inflacyjny nadal jest osiągalny?

W sytuacji gospodarki szybko rozwijającej się trudno jest utrzymać cel inflacyjny na poziomie 2,5 proc. Gdyby był 3 proc., to nie byłoby w tym większej szkody, pod warunkiem, że tempo wzrostu systematycznie byłoby powyżej 5 proc. Jednak zmiana celu w sytuacji, kiedy inflacja jest uporczywie za wysoka i gospodarka nie jest specjalnie rozpędzona, nie jest najlepszym rozwiązaniem. Rada powinna podjąć wysiłek wytłumaczenia uczestnikom rynku, że z inflacją nie da się dzisiaj walczyć krajowymi instrumentami polityki pieniężnej. Powinna też przyjąć bardziej długofalowe podejście do prowadzenia polityki pieniężnej.

Rozmawiała Agnieszka Kamińska

Rz: Co się stanie, gdy czerwcowe wybory w Grecji wygra lewica?

Jeśli nowy rząd, który zapowiada m.in. cofnięcie prywatyzacji, wypowie wcześniej zawarte porozumienie z Unią Europejską i MFW, to strefa euro będzie musiała wstrzymać udzielanie Grecji kolejnych transz pomocy. To oznacza, że kraj w ciągu kolejnych kilku tygodni stanie się niewypłacalny i dojdzie do tzw. nieuporządkowanego bankructwa.  Rządowi zabraknie pieniędzy nie tylko na obsługę długu, ale zapewne też na wydatki wewnętrzne. EBC i Eurosystem wstrzymają finansowanie banków greckich, ponieważ w ich bilansach jest za dużo obligacji rządowych, które po prostu stracą wartość. Bankructwo  systemu bankowego zmusi nowy rząd, czy tego chce czy nie, do wprowadzenia nowej waluty, żeby utrzymać jakikolwiek system pieniężny. Żeby ratować gospodarkę trzeba będzie wprowadzić pieniądz równoległy.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację