„Suedeutsche Zeitung", gazeta niewątpliwie rozsądna, w alarmującym komentarzu stwierdza, że w Europie panuje nastrój przygnębienia, bo rozpoczął się decydujący etap kryzysu walutowego. Problemy Włoch i prawdopodobne złagodzenie polityki finansowej Francji mogą doprowadzić do rozpadu eurolandu i upadku europejskiej waluty.
Taka diagnoza nie jest odosobniona. Nowa jest proponowana przez „SZ " kuracja: by opanować kryzys w Europie, „potrzebny jest jeden minister finansów, wspólny budżet, podobne systemy emerytalne oraz socjalne i zharmonizowana polityka podatkowa".
Mamy zatem dwa scenariusze. Pierwszy: utrzymać status quo, drugi: stworzyć „państwo Europa", które emituje wspólną walutę silną dlatego, że owo państwo prowadzi jedną politykę nie tylko monetarną, ale także fiskalną i społeczną. Oba te scenariusze łączy jedno: są niewykonalne, choć z różnych powodów i w różnym stopniu.
Utrzymanie stanu obecnego jest prawie niemożliwe ze względu na zbliżające się do pewności prawdopodobieństwo powszechnej katastrofy. Natomiast stworzenie homogenicznej gospodarki europejskiej na pewno jest niemożliwe ze względów politycznych. Takiego rozwiązania nie poprze przygniatająca większość wyborców.
Co zatem może się wydarzyć, skoro klocki europejskiego puzzla są obecnie kompletnie rozsypane i nikt nie ma pomysłu, jak je połączyć? Rozsądek podpowiada, że w takich sytuacjach najlepiej sprawdza się prognoza: będzie tak, jak jest, tylko nieco gorzej.