Kryzys zaboli wszystkich

Świat potrzebuje cudu, by uniknąć długiej i nieprzyjemnej recesji - pisze publicysta

Publikacja: 26.07.2012 21:41

Marek Magierowski

Marek Magierowski

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala Waldemar Kompala

Kiedy nadchodzi prawdziwy krach, nikt nie może czuć się bezpiecznie. Kilka dni temu dziennik „Bild", czytany przez miliony Niemców, zaalarmował na pierwszej stronie: „Kryzys euro pożera nasze emerytury". Tabloid powołał się na obliczenia Stefana Homburga, profesora ekonomii z Hanoweru. Jego zdaniem nadciągające kłopoty wynikać będą z dwóch powodów: zbyt wysokiej inflacji w eurolandzie (a inflacja jest zawsze zabójcza dla wszelkiego rodzaju oszczędności) oraz sytuacji funduszy emerytalnych, inwestujących głównie w państwowe obligacje.

Niestety, liczba państw, których obligacje warto kupować, gwałtownie się kurczy, a tzw. spokojnych przystani pozostało już niewiele. Fundusze kupują najbezpieczniejsze papiery dłużne, czyli np. te emitowane przez rząd Republiki Federalnej. Przyszli emeryci mogą być pewni, że ich pieniądze nie przepadną. Ale mogą być też pewni, że nic nie zarobią. Albowiem oprocentowanie niemieckich obligacji od dłuższego czasu oscyluje wokół zera.

A przecież fundusze -  przynajmniej teoretycznie -  są po to, by nasze oszczędności pomnażać, a nie „przechowywać". Do „przechowywania" pieniędzy najlepiej służą materace i skarpety. Czy jest jednak inne wyjście? Czy ktoś chciałby mieć dzisiaj swoje euro ulokowane w obligacjach Hiszpanii lub Włoch?

Euro nieodwracalne?

Z jednej więc strony rząd Angeli Merkel finansuje swój dług niemal za darmo -  przy zerowym oprocentowaniu obligacji nie musi płacić wierzycielom żadnych odsetek. Z drugiej zaś pani kanclerz zdaje sobie sprawę, jak taka sytuacja wpływa na wartość emerytur swoich wyborców. I tak źle, i tak niedobrze.

Kiedy zbliża się prawdziwa katastrofa, nie ma dokąd uciec. Najświeższe dane makroekonomiczne z Niemiec nie napawają optymizmem. W czerwcu produkcja przemysłowa nad Renem kurczyła się najszybciej od trzech lat.

Parę dni temu agencja Moody's zmieniła perspektywę ratingu Niemiec, Holandii i Luksemburga na negatywną, co oznacza, że w ciągu kilku miesięcy te trzy kraje mogą utracić swoje prestiżowe, potrójne A. Kiedy inna agencja, Standard & Poors, swego czasu obniżała rating najpierw Stanom Zjednoczonym, a potem Francji, rządy obu krajów uznały te decyzje za niesprawiedliwe.

Dzisiaj nikt się nie dziwi, że również Niemcy znalazły się na liście „do obserwacji". Minister finansów Wolfgang Schäuble nawet specjalnie się nie oburzał, stwierdził jedynie, że jego kraj pozostanie „kotwicą stabilności" w strefie euro.

Nie ma wątpliwości: strefa euro ma nóż na gardle. A wraz ze strefą euro -  także Niemcy. A wraz z Niemcami -  cały glob. Europa potrzebuje cudu, by uratować wspólną walutę, a świat potrzebuje kolejnego cudu, by uniknąć bardzo długiej i bardzo nieprzyjemnej recesji. Nie ma znaczenia, czy jakiś kraj wprowadził w ostatnich latach mniej czy bardziej liberalne rozwiązania, czy nadzorował system bankowy z większą czy mniejszą gorliwością, czy postawił na ręczne sterowanie, czy poszedł mityczną Trzecią Drogą. Nie ma znaczenia, czy dla jednego premiera idolem jest Hayek, a dla innego Keynes. Kryzys w strefie euro czyni nas wszystkich równymi w nieszczęściu.

Wygląda na to, że nawet Niemcy pogodzili się z faktem, że trudno będzie utrzymać euroland w obecnej postaci, że Grecja, a być może także kilka kolejnych państw, będzie musiało ją opuścić. Dotąd nad Szprewą wszyscy najważniejsi politycy powtarzali jak mantrę: powrót Greków do drachmy jest absolutnie wykluczony. Jednak w ubiegłą niedzielę z tego chóru wyłamał się wicekanclerz Philipp Rösler (FDP), który stwierdził, że perspektywa wyjścia Grecji z eurolandu nie budzi już katastroficznych wizji. „Nie sądzę, by rząd w Atenach był w stanie wypełnić wszystkie swoje zobowiązania. Tym samym wypłaty kolejnych transz pomocy dla Grecji powinny zostać wstrzymane" -  zasugerował Rösler. Grecki premier Antonis Samaras nie krył wściekłości, ale zdaje się, że Rösler powiedział głośno to, o czym mówi się w Berlinie za zamkniętymi drzwiami.

Mario Draghi, szef Europejskiego Banku Centralnego, stara się uspokoić świat, mówiąc, że euro „jest nieodwracalne". Czy jednak takie zaklęcia wystarczą, by wspólna waluta przeżyła? Nie chodzi przecież wyłącznie o to, kto jest bardziej, a kto mniej zadłużony. Jednym z kluczowych problemów dla EBC był zawsze nierównomierny rozwój poszczególnych krajów członkowskich. Jak można prowadzić rozsądną politykę monetarną, gdy część eurolandu rośnie w tempie 4- 5 proc., a druga część się ślimaczy? Jedni potrzebują wyższych stóp procentowych, inni -  wręcz przeciwnie, potrzebują impulsu w postaci tańszego kredytu. Jak w takiej sytuacji ustalać stopy, jak trafić w cel inflacyjny? Ten problem nie zniknął, wręcz przeciwnie: gdy północ Europy jeszcze utrzymuje się ponad kreską, południe pikuje, a różnice w rozwoju są coraz większe. Unia monetarna traci rację bytu, gdy jedni nie płacą żadnych odsetek, wykupując swoje obligacje, a inni płacą odsetki mordercze.

Politycy przyznają dzisiaj, że utworzenie wspólnej waluty bez unii fiskalnej i politycznej było błędem. Ideologiczne zaślepienie liderów Unii nie pozwalało na trzeźwą ocenę wszystkich „za" i „przeciw". Kiedy Milton Friedman, wybitny amerykański ekonomista i laureat Nobla, prognozował, iż euro nie przetrwa próby czasu i po dziesięciu latach zniknie, brukselska elita uznała te słowa za bajania zdemenciałego starca.

W istocie, Friedman się pomylił. Pytanie brzmi, o ile lat: dwa czy trzy?

Chiny patrzą na Europę

Jest tylko jedna dobra wiadomość dla Europy: widać teraz, jak ogromne znaczenie dla świata miała i nadal ma europejska gospodarka. Marna to jednak pociecha, skoro przez zawirowania na Starym Kontynencie cierpią dzisiaj i Stany Zjednoczone, i Chiny, i Brazylia.

W 2008 roku przywódcy UE zgodnie oskarżali Amerykę o to, iż swoją lekkomyślną polityką doprowadziła do światowego kryzysu. Wówczas winowajcami były wielkie banki inwestycyjne, które igrały z ogniem, zalewając rynek toksycznymi (jak się później okazało) instrumentami finansowymi i roznosząc chorobę po całej Europie. Teraz to strefa euro jawi się jako główny nosiciel wirusa.

Jeśli ostatecznie upadnie projekt unii monetarnej, zaboli wszystkich -  Amerykanów, Chińczyków, Brazylijczyków, Turków, Indonezyjczyków. Dla wielu z tych krajów -  m.in. dla Państwa Środka -  Unia Europejska jest największym partnerem handlowym. Już obecnie odczuwają one spadek siły nabywczej Europy, która do niedawna była jak gąbka -  wchłaniała wszystko, od trampek z Bangladeszu po miedź z Chile. Jeśli wszystkie kraje UE wpadną w długotrwałą recesję, pociągną za sobą całe to towarzystwo i trudno wtedy będzie zrzucić winę na Goldmana Sachsa.

Chiński PKB w drugim kwartale tego roku powiększył się o zaledwie o 7,6 proc. -  to najniższy wskaźnik od ponad trzech lat. Oczywiście większość krajów na świecie nie pogardziłaby nawet połową tego wzrostu, lecz w przypadku Chin, rozwijających się dotychczas w tempie 9- 10 proc., takie dane muszą niepokoić. Tym bardziej że Pekin od lat zawyża swoje gospodarcze statystyki -  eksperci wskazują, że realna dynamika wynosi ok. 6 proc.

Ciekawe są także informacje dotyczące rynku energii. W maju zużycie prądu w Chinach urosło tylko o 5,2 proc. Zapasy węgla w porcie Qinhuangdao na północy kraju przekroczyły 9,5 miliona ton, bo nie ma kto ich skonsumować. Od stycznia do kwietnia sprzedaż samochodów spadła o 1,3 proc. -  to najgorszy wynik od 1998 roku. Sprzedaż telefonów komórkowych poszybowała w dół aż o 13 proc. A na słynnym pekińskim targowisku Yaxiu ceny pirackich filmów spadły z 10 do 7 juanów. Oznacza to jedno: w Chinach spada popyt nawet na Angelinę Jolie.

Dlatego Chińczycy z takim niepokojem patrzą na Europę. Śledzą aukcje obligacji hiszpańskich i włoskich. I szykują się na najgorsze. Jeżeli rozpadnie się strefa euro, ucierpią na tym nie tylko handlarze z Yaxiu.

Autor jest publicystą „Uważam Rze"

Kiedy nadchodzi prawdziwy krach, nikt nie może czuć się bezpiecznie. Kilka dni temu dziennik „Bild", czytany przez miliony Niemców, zaalarmował na pierwszej stronie: „Kryzys euro pożera nasze emerytury". Tabloid powołał się na obliczenia Stefana Homburga, profesora ekonomii z Hanoweru. Jego zdaniem nadciągające kłopoty wynikać będą z dwóch powodów: zbyt wysokiej inflacji w eurolandzie (a inflacja jest zawsze zabójcza dla wszelkiego rodzaju oszczędności) oraz sytuacji funduszy emerytalnych, inwestujących głównie w państwowe obligacje.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację