Ostatnio śledziliśmy wielogodzinną akcję poszukiwawczą 29-letniego górnika w kopalni Silesia w Czechowicach Dziedzicach, który wpadł do zbiornika z węglem. Po 40 godzinach odnaleziono jego ciało. Choć przyczyny wypadku wciąż bada nadzór górniczy wiadomo, że górnik znalazł się chwilę przed wypadkiem na taśmociągu transportującym surowiec – w miejscu, gdzie nie powinno być człowieka.

Najgorsze jest to, że tylko w ciągu ostatniego miesiąca w kopalniach węgla kamiennego zginęło aż siedem osób (wypadki np. w Chwałowicach czy Piekarach). Jak podkreśla Jolanta Talarczyk, rzeczniczka Wyższego Urzędu Górniczego zatrważające jest to, że w przypadku 16 ofiar śmiertelnych w zakładach wydobywających węgiel kamienny każdy z wypadków jest winą człowieka. Można co prawda powiedzieć, że na szczęście nie doszło w tym roku do żadnej katastrofy (dla przypomnienia w 2009 r. w Wujku-Śląsku zginęło 20 górników, w 2006 r. w Halembie 23), ale marne to pocieszenie, skoro w kopalniach nadal giną ludzie.

Rutyna, „przymykanie oka" na drobne uchybienia, nieuwaga, lekceważenie przepisów – to podstawowe przyczyny wypadków, o których mówią sami górnicy. – Nie może być tak, że robiłem coś sto razy, więc mam pewność, że za sto pierwszym razem też mi się to uda, bo chwila nieuwagi i stracę palec – powiedział mi ostatnio jeden z nich. Gdyby jednak pamiętali o tym wszyscy z prawie 100 tys. osób zatrudnionych pod ziemią, nie mielibyśmy pewnie do czynienia z tymi smutnymi statystykami. Mam tylko nadzieję, że w tym roku nie wrócą górnicze przesądy, które mówią, że do największej liczby wypadków dochodzi w okolicach 4 grudnia, przy okazji Dnia Górnika. Górnicy twierdzą bowiem, że to św. Barbara, ich patronka, zabiera wówczas niektórych do siebie. Jeśli zaczną sami jeszcze bardziej dbać o swoje bezpieczeństwo, nie będą musieli szukać już żadnych wyjaśnień.