Wszyscy dobrze wiemy, jaką siłę potrafią mieć protesty organizowane przez śląskich związkowców. Obawiam się jednak, że wydarzenia mające nastąpić na Śląsku na przełomie stycznia i lutego mogą stać się dopiero przygrywką do tego, z czym będziemy mieli do czynienia w Polsce w całym 2013 r. Niewykluczone wręcz, że sytuacja w górnictwie i energetyce stanie się papierkiem lakmusowym społecznych nastrojów w naszym kraju.

O groźbie spowolnienia w branży górniczej słyszymy od kilku kwartałów. Również energetyka odnotowuje spadek cen. Nie dziwią więc wypowiedzi ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego, że konieczna jest restrukturyzacja i cięcie kosztów w państwowych firmach. I już same takie zapowiedzi sprawiają, że wśród związkowców pojawiają się obawy o miejsca pracy, o wynagrodzenia.

Ale przecież w takim samym położeniu, jeśli nie w gorszym, mogą znaleźć się inne branże polskiej gospodarki. W efekcie słyszymy, że na skutek wzrostu bezrobocia liczba osób bez legalnej pracy wzrośnie na koniec 2013 r. o blisko 300 tysięcy, że założony w budżecie wzrost PKB o 2,2 proc. jest nie do osiągnięcia. Nie mówimy wprawdzie o recesji, ale przy wzroście gospodarczym w tempie 1–1,5 proc., w budżecie może pojawić się spora dziura.

Jeśli te czarne prognozy się spełnią, konieczne będzie mocne cięcie wydatków państwa i/lub podwyżki podatków w drugiej połowie roku. Trzymajmy kciuki, by te czarne prognozy się nie spełniły. Inaczej fala społecznego niezadowolenia i protestów może ogarnąć nie tylko Śląsk, ale cały kraj. Polacy na szczęście nie mają temperamentów takich jak Południowcy, a i sytuacja w kraju daleka od tego, przez co przechodzą Grecja czy Hiszpania. W tamtych krajach zobaczyliśmy jednak, na co stać tłumy pozbawione pracy i perspektyw na stabilną przyszłość.