Bitwa narodów rozpoczęta!

Dwa tygodnie temu zauważyłem w felietonie, że śmiały ruch Davida Camerona szykującego się do ataku na unijny budżet i funkcjonowanie instytucji wspólnoty pod osłoną groźby brytyjskiego referendum w sprawie wyjścia w UE, jako żywo wpisuje się w najlepsze tradycje brytyjskiej floty – a w szczególności przypomina zuchwałość, z jaką admirał Nelson zaatakował, a następnie zniszczył wrogą flotę pod Trafalgarem

Publikacja: 08.02.2013 01:00

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Witold M. Orłowski, główny ekonomista PwC w Polsce

Foto: Fotorzepa, Pasterski Radek PR Pasterski Radek

Obecnie jednak widać, że nie tylko wyspiarze, ale cała Europa przygotowuje się do wielkiej bitwy. I każdy naród chce ją wygrać w swoim własnym stylu, wykształconym przez wieki militarnych tradycji.

Francuzi najwyraźniej okopali się za nową Linią Maginota chroniącą ważne dla nich dopłaty rolnicze, gotowi bronić się latami i aż do pełnego wyczerpania przeciwnika. Niemcy – nie bez powodu ufni we własną potęgę – gotowi są walczyć na wielu frontach naraz, w razie potrzeby przerzucając swoje siły ze wschodu na zachód i z północy na południe.  My, Polacy, oczywiście szykujemy się do kawaleryjskiej szarży, która ma nam otworzyć drogę do wymarzonych 300 miliardów – tak jak Somosierra otworzyła drogę do Madrytu.  Hiszpanie najprawdopodobniej szykują się do guerilli, podgryzając nieprzyjaciela i męcząc go tak długo, aż da pieniądze na uratowanie ich zagrożonych bankructwem banków. Włosi kombinują nieco podobnie, gromadząc siły pod wodzą błyskotliwego condottiere Montiego.  Skandynawowie zawalczą o redukcję swoich wpłat, stosując wojenne zasady Wikingów.  A Czesi zastosują zapewne strategię dobrego wojaka Szwejka, który swym cierpliwym oporem rozłożył habsburskie imperium.

Wszystko wyglądałoby może i wesoło, gdyby nie fakt, że Unię Europejską stworzono właśnie po to, by na naszym kontynencie nie trzeba było toczyć bitew i gier wojennych, nawet bez udziału armat i żołnierzy. Ponad pół wieku integracji europejskiej polegało na mozolnym poszukiwaniu kompromisu i wspólnego interesu, przeważającego nad krótkowzrocznymi narodowymi egoizmami.

Problemem nie jest tak naprawdę budżet na kolejne 7 lat (choć ważny).  Problemem jest to, że dziś narodowe egoizmy znów rosną w siłę.  Płatnicy netto do unijnego budżetu chcą płacić mniej, odbiorcy funduszy unijnych chcą dostawać więcej.  Kraje rolnicze bronią dopłat z tytułu polityki rolnej, a te, które rolnictwa praktycznie u siebie nie mają, chcą ich likwidacji.  Kraje Południa z przyjemnością przystałyby na to, aby środki przekierować na ratowanie przed bankructwem dłużników. Kraje, które pozbyły się przemysłu, forsują radykalne pomysły ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Czy pomiędzy rozbieżnymi interesami niemal wszystkich 27 narodów da się znaleźć jakikolwiek rozsądny kompromis?

Da się, jeśli wszyscy przypomną sobie, po co powstała Unia, jakie cele sobie stawiała, jakie realizuje zadania. Budżet UE nie jest smutną koniecznością, jest prostą konsekwencją tego, że Unia realizuje wspólne działania, które dobrze służą przyjaznej współpracy i rozwojowi gospodarczemu w skali całego kontynentu. Z jej istnienia korzystają wszyscy – i Niemcy, i Polacy, i Brytyjczycy, i Francuzi.  Oczywiście, można i należy walczyć o rozwiązania jak najlepsze dla własnego kraju. Ale trzeba też starać się zrozumieć problemy innych, poszukując możliwego do zaakceptowania przez wszystkich kompromisu.

Sądzę, że obecna bitwa o budżet to w rzeczywistości coś znacznie poważniejszego – to walka o przyszłość Unii i jej zdolność do wypełniania zadań, do których ją powołano. I lepiej, żeby skończyła się wspólnym zwycięstwem wszystkich walczących.

Obecnie jednak widać, że nie tylko wyspiarze, ale cała Europa przygotowuje się do wielkiej bitwy. I każdy naród chce ją wygrać w swoim własnym stylu, wykształconym przez wieki militarnych tradycji.

Francuzi najwyraźniej okopali się za nową Linią Maginota chroniącą ważne dla nich dopłaty rolnicze, gotowi bronić się latami i aż do pełnego wyczerpania przeciwnika. Niemcy – nie bez powodu ufni we własną potęgę – gotowi są walczyć na wielu frontach naraz, w razie potrzeby przerzucając swoje siły ze wschodu na zachód i z północy na południe.  My, Polacy, oczywiście szykujemy się do kawaleryjskiej szarży, która ma nam otworzyć drogę do wymarzonych 300 miliardów – tak jak Somosierra otworzyła drogę do Madrytu.  Hiszpanie najprawdopodobniej szykują się do guerilli, podgryzając nieprzyjaciela i męcząc go tak długo, aż da pieniądze na uratowanie ich zagrożonych bankructwem banków. Włosi kombinują nieco podobnie, gromadząc siły pod wodzą błyskotliwego condottiere Montiego.  Skandynawowie zawalczą o redukcję swoich wpłat, stosując wojenne zasady Wikingów.  A Czesi zastosują zapewne strategię dobrego wojaka Szwejka, który swym cierpliwym oporem rozłożył habsburskie imperium.

Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację