Obecnie jednak widać, że nie tylko wyspiarze, ale cała Europa przygotowuje się do wielkiej bitwy. I każdy naród chce ją wygrać w swoim własnym stylu, wykształconym przez wieki militarnych tradycji.
Francuzi najwyraźniej okopali się za nową Linią Maginota chroniącą ważne dla nich dopłaty rolnicze, gotowi bronić się latami i aż do pełnego wyczerpania przeciwnika. Niemcy – nie bez powodu ufni we własną potęgę – gotowi są walczyć na wielu frontach naraz, w razie potrzeby przerzucając swoje siły ze wschodu na zachód i z północy na południe. My, Polacy, oczywiście szykujemy się do kawaleryjskiej szarży, która ma nam otworzyć drogę do wymarzonych 300 miliardów – tak jak Somosierra otworzyła drogę do Madrytu. Hiszpanie najprawdopodobniej szykują się do guerilli, podgryzając nieprzyjaciela i męcząc go tak długo, aż da pieniądze na uratowanie ich zagrożonych bankructwem banków. Włosi kombinują nieco podobnie, gromadząc siły pod wodzą błyskotliwego condottiere Montiego. Skandynawowie zawalczą o redukcję swoich wpłat, stosując wojenne zasady Wikingów. A Czesi zastosują zapewne strategię dobrego wojaka Szwejka, który swym cierpliwym oporem rozłożył habsburskie imperium.
Wszystko wyglądałoby może i wesoło, gdyby nie fakt, że Unię Europejską stworzono właśnie po to, by na naszym kontynencie nie trzeba było toczyć bitew i gier wojennych, nawet bez udziału armat i żołnierzy. Ponad pół wieku integracji europejskiej polegało na mozolnym poszukiwaniu kompromisu i wspólnego interesu, przeważającego nad krótkowzrocznymi narodowymi egoizmami.
Problemem nie jest tak naprawdę budżet na kolejne 7 lat (choć ważny). Problemem jest to, że dziś narodowe egoizmy znów rosną w siłę. Płatnicy netto do unijnego budżetu chcą płacić mniej, odbiorcy funduszy unijnych chcą dostawać więcej. Kraje rolnicze bronią dopłat z tytułu polityki rolnej, a te, które rolnictwa praktycznie u siebie nie mają, chcą ich likwidacji. Kraje Południa z przyjemnością przystałyby na to, aby środki przekierować na ratowanie przed bankructwem dłużników. Kraje, które pozbyły się przemysłu, forsują radykalne pomysły ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. Czy pomiędzy rozbieżnymi interesami niemal wszystkich 27 narodów da się znaleźć jakikolwiek rozsądny kompromis?
Da się, jeśli wszyscy przypomną sobie, po co powstała Unia, jakie cele sobie stawiała, jakie realizuje zadania. Budżet UE nie jest smutną koniecznością, jest prostą konsekwencją tego, że Unia realizuje wspólne działania, które dobrze służą przyjaznej współpracy i rozwojowi gospodarczemu w skali całego kontynentu. Z jej istnienia korzystają wszyscy – i Niemcy, i Polacy, i Brytyjczycy, i Francuzi. Oczywiście, można i należy walczyć o rozwiązania jak najlepsze dla własnego kraju. Ale trzeba też starać się zrozumieć problemy innych, poszukując możliwego do zaakceptowania przez wszystkich kompromisu.