Trudno było prowadzić debatę na temat zasad przystąpienia Polski do strefy euro, gdy w Europie coraz częściej pojawiały się głosy całkiem na poważnie wieszczące możliwość rozpadu eurolandu. Dzisiaj sytuacja wydaje się jednak być znacznie mniej dramatyczna, a losy europejskiej waluty rysują się już w znacznie jaśniejszych barwach. Zapewne także z tego powodu powrócił w ostatnich tygodniach temat naszego przystąpienia do strefy euro, a rząd zapowiedział społeczną debatę w tej sprawie. Polska zobowiązała się przystąpić do strefy euro, więc zapowiadana przez rząd debata jest jak najbardziej potrzebna, szkoda tylko, że nie odbyła się ona sześć–siedem lat temu. Być może dzisiaj płacilibyśmy i zarabialiby już w euro, a jałowe polityczne przepychanki, które niewątpliwie czekają nas w związku z akcesją, mielibyśmy szczęśliwie za sobą.
Na fakt, że wciąż płacimy złotówkami, można też spojrzeć z pozytywnej strony. Przystąpienie do strefy euro i związane z tym przygotowania mogą bowiem w najbliższych latach stać się dla Polski wyzwaniem rozwojowym, którego bez wątpienia potrzebujemy. W ostatnim czasie mieliśmy dwa tego typu poważne wyzwania – pierwsze związane ze wstąpieniem do UE, drugie wynikające z organizacji Euro 2012. Tego typu konkretne, dobrze zdefiniowane i określone w czasie zadania są znakomitym motorem reform i czynnikiem wspierającym wzrost gospodarczy. Nie ma więc sensu dalej odwlekać tego procesu, szczególnie w sytuacji gdy polska gospodarka weszła w okres wolniejszego rozwoju i w przewidywalnej przyszłości nie rysują się przed nią perspektywy powrotu na ścieżkę szybkiego, co najmniej 5–6-proc., wzrostu gospodarczego. Uruchomienie procesu rzeczywistych przygotowań do wprowadzenia w Polsce euro i późniejsze efekty obecności w eurolandzie mogą w perspektywie kilku lat ułatwić naszej gospodarce osiągnięcie tak dobrych wyników.
Zdaję sobie sprawę, że powyższa argumentacja natychmiast uruchomi przeciwników wejścia Polski do strefy euro, którzy wyciągną sztandar z napisem „Słowacja" i będą starali się przekonywać, że Polska uniknęła recesji w 2009 roku dzięki zachowaniu własnej waluty, natomiast naszych południowych sąsiadów dotknęła ponad 4-procentowa recesja. Tylko co to za argument, skoro w tym samym czasie Czesi odnotowali niemal identyczną recesję, a euro przecież nie przyjęli? Inna sprawa, że rzetelna i pogłębiona analiza (na którą tu niestety nie ma miejsca) sytuacji gospodarczej Słowacji po wstąpieniu do eurolandu mogłaby i powinna stać się doskonałym argumentem w ręku zwolenników szybkiego dołączenia Polski do strefy euro. Kraj ten ma obecnie względnie wysoki wzrost PKB, zanotował w ostatnich latach skokowy przyrost napływu inwestycji zagranicznych, poprawę wydajności pracy, a dochody Słowaków realnie rosną przy utrzymującej się niskiej inflacji.
Debata wokół przystąpienia Polski do strefy euro nie powinna polegać na zderzaniu ze sobą argumentów za i argumentów przeciw, bowiem w sytuacji, kiedy podpisaliśmy jako kraj deklarację przystąpienia, nie ma już przecież sensu rozważać tych drugich! Klamka zapadła. Teraz należy co najwyżej zastanawiać się, w jaki sposób przeprowadzić proces akcesji i jak przygotować na przyjęcie euro poszczególne grupy uczestników życia gospodarczego, aby uzyskać maksymalne możliwe korzyści, a wszelkie niedogodności, które przecież też się pojawią, neutralizować.