Minister Rostowski, specjalizujący się w bezlitosnym łajaniu opozycji, musiałby posypać łysinę popiołem, a następnie udać się na klęczkach do Sejmu, by potem przykuty niewidzialnymi łańcuchami do mównicy (tak jak w średniowieczu przykuwano do pręgierza złoczyńców) pokornie wysłuchać, jak sobie wszyscy na nim do woli używają. Na nim, na polityce gospodarczej rządu, na „zielonej wyspie". Jak mówi stara pieśń, którą podśpiewują sobie pod nosem czekający tylko na tę chwilę posłowie opozycji – już zemsty nadszedł czas!
Sądzę jednak, że analitycy wieszczący nieuchronność nowelizacji budżetu mogą się mylić (choć oczywiście scenariusza tego nie da się wykluczyć). Czynniki pchające w tę stronę są jeszcze nadal słabsze niż ciągnące w drugą.
Co zwiększa prawdopodobieństwo nowelizacji? Przede wszystkim sytuacja gospodarcza. Na podstawie nawet wstępnych danych GUS można się łatwo zorientować, że rzeczy nie układają się po myśli ministra. Wzrost gospodarczy jest bardzo mizerny, a w dodatku jego struktura nie sprzyja wysokim dochodom podatkowym (bo wysokie podatki ściąga się głównie z rosnącej konsumpcji i importu – a te akurat są w stagnacji). Na krótką metę dla budżetu bardzo niekorzystny jest też silny spadek inflacji (bo wraz z nim wolniej od założeń rosną wpływy podatkowe, podczas gdy dla wzrostu wydatków nie ma to większego znaczenia).
Odbicie tych zjawisk widać już wyraźnie w statystykach budżetowych, a przede wszystkim w niższych od oczekiwań wpływach z tytułu VAT i w wyższym od założeń deficycie. Obawiam się też, że bardzo źle może ułożyć się sytuacja w ZUS. Liczby nie wyglądają może jeszcze strasznie, ale wobec kiepskich perspektyw wzrostu PKB trudno oczekiwać, by budżetowe straty z początku roku było łatwo odrobić.
Na rzecz nowelizacji budżetu działa jeszcze i to, że w gruncie rzeczy nie wiązałoby się to z większym ryzykiem. Minister finansów sprzedaje teraz inwestorom tyle obligacji, ile tylko ma ochotę, płacąc im za to rekordowo niskie odsetki. Zamiast obcinać wydatki lub podwyższać podatki – co byłoby alternatywą dla nowelizacji budżetu, ale groziłoby pogorszeniem szans przyspieszenia ledwo co dyszącej dziś gospodarki – aż prosi się, by po prostu pozwolić sobie na umiarkowany wzrost deficytu.