Zwłaszcza że kwota, za jaką do imperium Zbigniewa Jagiełły, prezesa PKO BP, przyłączony zostanie biznes nordyckiej grupy Nordea w Polsce, robi wrażenie. 2,8 mld zł za bank i spółki ubezpieczeniowe na początku może powodować suchość w ustach i migotanie komór, zwłaszcza wśród urzędników państwowych. Jeśli jednak się bliżej przyjrzeć, bazując oczywiście na oficjalnych informacjach o transakcji, nie są to pieniądze, które powinny wywołać niebezpieczny zawrót głowy a tym bardziej post-transakcyjnego kaca. De facto bowiem Nordea jest przejmowana za nieco ponad swoją wartość księgową, co w porównaniu do innych akwizycji w Polsce jest atrakcyjnym i niespotykanym poziomem. To syndrom kryzysu w Europie, który wreszcie stwarza potencjalne okazje dla polskich firm. PKO BP wzmacnia się w dużych aglomeracjach, ale wciąż musi szukać swojego miejsca w mniejszych miejscowościach.

Nordea to też koniec marzeń o zakupie Banku Millennium od Portugalczyków, ale i mocny sygnał że dla instytucji Jagiełły liczy się już wyłącznie przejęcie pełni władzy od Poczty Polskiej w Banku Pocztowym lub jeśli zmusi go do tego sytuacja lub wola polityczna – zakasanie rękawów i pomoc w ewentualnej restrukturyzacji części SKOK-ów.

By ciągnąć cały majdan, który wciąż mentalnie na wielu poziomach osiadły jest w myśleniu o kliencie w stylu PRL, PKO BP trzeba popychać do przodu dla samego siebie. To będzie kapitalny test, czy największy bank detaliczny w Polsce, jest już psychologicznie gotów pokazać, że potrafi dokonywać przejęć. Bez tych doświadczeń dalsza ekspansja w regionie nie ma sensu. Nie może to być też wyłącznie przejaw ambicji szefa, który chce zagrać na nosie swojej konkurencji zwłaszcza włoskiemu UniCredit, właścicielowi Pekao SA. Tu z kopyta musi ruszyć cała organizacja. Bo jeśli przy tym procesie zaniedba się klienta i zapomni się o pytaniu „co jeszcze mogę dla Ciebie zrobić" to o tym transakcyjnym sukcesie wszyscy szybko zapomną.