Nie jest to teza nowa, bo hasło „swój do swego, po swoje" ma już prawie wiek. Nie jest też zbyt nośna, bo to, że głoszona jest od stu lat oznacza, iż nawoływania te są mało skuteczne. Konsumenci bowiem nie kierują się patriotyzmem (tak pojmowanym jak przedstawia to Rybiński) tylko opłacalnością i chcą uzyskać maksymalną relację wartości użytkowej do ceny. Nie zawsze to się im udaje. Mogą popełniać błędy czy dać się zwieść przesadnej reklamie. Intelektualnym szaleństwem byłoby jednak twierdzenie, że mając jaką taką wiedzę o produktach świadomie wybierają te gorsze i te droższe.
A do tego w konsekwencji sprowadza się apel Rybińskiego. Bowiem jeżeli produkt polski jest lepszy lub tańszy (a powinien, bo wytworzony jest po niższych kosztach pracy i przy mniejszych kosztach transportu) to większość kupujących go wybierze. Jeśli natomiast wybierać będzie gorszy i droższy ale polski, to nie tyle pomogą w budowie silnej firmy, co raczej sprawią, iż owi producenci nie będą mieć bodźców do zwiększania efektywności i – a la long – skazani będą na kupowanie coraz drożej. Ten mechanizm prześledzić można na przykładach wszystkich gospodarek, które forsowały separatyzm i protekcjonizm gospodarczy, w tym także na 45-letnim doświadczeniu z autarkiczną gospodarka PRL.
Prawdą jest, że zalew tanich produktów zagranicznych może doprowadzić do dużych kłopotów polskich przedsiębiorców, tak jak to się stało z branżą pogrzebową. Import tanich trumien i tanich nagrobków z Chin sprawił, że sporo producentów krajowych zbankrutowało lub zawiesiło działalność. W zamian jednak ceny owych produktów są blisko dwukrotnie mniejsze niż przed kilku laty. A to oznacza nie tylko, że każdego stać na to, aby umrzeć, ale także to, że mniej oszczędzając na czarną godzinę, więcej możemy wydawać na inne, w tym polskie, towary. Jest to oczywiście przykład skrajny i wcale nie jestem pewien, czy w przypadku importu z kraju, w którym koszty robocizny wynoszą dolara za godzinę nie powinno się wykorzystywać instrumentów polityki celnej, dotyczy to jednak pojedynczych przypadków.
Bardzo mieszane uczucia mam także do przedstawionego przez autora-patriotę zalecenia, aby podmioty publiczne przy zamówieniach publicznych preferowały dostawców krajowych. W końcu kupują one za pieniądze pochodzące z podatków, a więc kupując drożej tworzyłyby presję na ich podnoszenie czyli pogarszanie konkurencyjności rodzimych firm. Wiem oczywiście, że z przyczyn politycznych większość krajów – ukradkiem – tak robi, czego najlepszym przykładem było wymuszenie przez rząd włoski wycofywanie się przez Fiata z produkcji w Polsce. Zwalnia mnie to z bardzo drobiazgowego przestrzegania unijnych ideałów „równego dostępu". Nie zwalnia jednak z obowiązku każdorazowej chłodnej kalkulacji. A ta może pokazywać, że ów patriotyzm na siłę może nie być opłacalny, co - jak wydaje się - ma obecnie miejsce w przypadku pompowaniu pieniędzy podatnika w LOT. Najpewniej nic to nie da i dowiedzie przeciwstawnej tezy, że czasem oddać coś zagranicznemu koncernowi jest zdrowym przejawem patriotyzmu.