Miliardy euro na inwestycje drogowe w Polsce spowodowały, że w przetargach startowała cała czołówka branży – nie tylko polskich, ale również austriackich czy irlandzkich firm. Epizod z Chińczykami warto pominąć – wszyscy temat omówili, obie strony chyba wyciągnęły też z niego naukę.

Czy inni budowniczowie dróg również się czegoś nauczyli? W przetargach na polskie projekty chętnych jest jeszcze więcej niż kilka lat temu, ponieważ w Polsce dróg dalej buduje się dużo. Jednak fakt wielu bankructw nie zawsze daje się wytłumaczyć tak prosto, jak widzą to irlandzkie media – korupcja, bałagan itp. Może czasami po prostu oferta opiewała na dumpingową cenę, za którą projektu nie dało się zrealizować. Przejechały się na tym firmy polskie, więc te z innych krajów też mogłyby się przyznać do popełnianego błędu.

Pewnie nie wszystkie przetargi były przygotowane w 100 proc. dokładnie, jednak sposób przestawiania kłopotów europejskich firm tylko jako efekt bałaganu w Polsce jest co najmniej niestosowny. Gdy w czasach kryzysowych tylko tu było realizowanych tak dużo inwestycji, nikt nie wybrzydzał i chętnie składał oferty w przetargach. Teraz, gdy noga się powinęła, wszyscy są winni i trzeba zapłacić odszkodowanie.

Zrzucanie całej winy na stronę polską budzi zdecydowany opór, co zwłaszcza w Irlandii jest powszechną metodą obrony. Zobaczymy, czy w kolejnych ogłaszanych w Polsce przetargach na budowę dróg zabraknie firm z tego kraju, skoro ponoć nie da się u nas inwestować. Śmiem przypuszczać, że optyka jednak się zmieni.

Polskie firmy, które także sparzyły się na takich projektach, jakoś się przyznają, że nie przewidziały wzrostu cen materiałów, czy po prostu nie do końca realnie skalkulowały ostateczne budżety. Od przyznania się do błędu korona z głowy nikomu nie spadła.