Po pierwsze dlatego, że akcje Energi dają szansę na przyzwoity zysk. GPW ma dobry okres, ostatnie duże debiuty należy uznać za udane, a trzymanie pieniędzy w bankach chociażby przez tzw. drobnych ciułaczy pozbawione jest większego sensu. Czego jak czego, ale zainteresowania papierami gdańskiej firmy nie zabraknie. I oby rzeczywiście dały przyzwoicie zarobić.
Jednak to, co uszczęśliwi inwestorów, sprowokuje również głosy głębokiego niezadowolenia. Niekoniecznie z kręgów związanych z rynkiem kapitałowym, lecz ze świata polityki. Przypomnijmy sobie, co się działo po udanym debiucie PKP Cargo. Politycy opozycji nie zostawili na nim suchej nitki, na wyścigi opowiadając o wyprzedaży majątku narodowego po katastrofalnie niskiej cenie.
Z Energą stanie się podobnie. Dobry debiut oznacza co najmniej utyskiwanie na sprzedaż za bezcen. A może wręcz zastosowanie środków większego kalibru w postaci na przykład komisji parlamentarnej do zbadania sprawy bądź próby zmajstrowania wniosku do Trybunału Stanu.
Wśród tych inwestorsko-politycznych emocji może umknąć jednak istota sprawy. Energa, skądinąd niezła spółka, nawet po wejściu na warszawski parkiet pozostanie pod kontrolą Skarbu Państwa. Czyli tego państwa, które od dłuższego już czasu nie potrafi wypracować spójnej polityki energetycznej. A także tego państwa, które na obecnych na warszawskiej giełdzie koncernach energetycznych potrafi wymuszać posunięcia, których zasadność jest – delikatnie mówiąc – przedmiotem kontrowersji.
Kłania się tutaj chociażby PGE i rozbudowa elektrowni w Opolu, gdzie interes polityczny i społeczny wziął górę nad rozsądkiem biznesowym. Jakoś nikt mniejszościowych akcjonariuszy PGE w tym względzie specjalnie o zdanie nie pytał. I pewnie w sytuacji, kiedy będzie trzeba nakłonić do czegoś Energę, również nie zapyta.