W Czechach, Austrii, Szwajcarii czy Słowenii kupujemy winietę i nic więcej nas nie obchodzi. Na Słowacji czy Węgrzech zamiast nalepki mamy winietę elektroniczną. Po rejestracji samochodu w systemie i wniesieniu opłaty reszta także nas nie obchodzi. Kamery umieszczone na płatnych trasach sprawdzają, czy nasze tablice są w systemie – i właściwie tyle. W innych krajach Europy mamy co prawda bramki z manualnym systemem opłat, ale rozpowszechnione są także systemy elektroniczne, dzięki którym przejeżdżamy przez kolejne punkty, nieco tylko zwalniając, a pokładowe urządzenie ściąga odpowiednią opłatę z naszego konta. A w Polsce mamy... polskie rozwiązania. I na razie nie da się z tym nic zrobić.
Czytaj także: (Prawie) bez bramek na polskich autostradach
Tak naprawdę namotaliśmy już na samym początku, kiedy zaczęły powstawać pierwsze koncesyjne autostrady. Właściwie na każdej z nich obowiązuje inny system ustalania opłat i rozliczania się z państwem. Mamy zatem drogi, na których pieniądze zebrane na bramkach trafiają do koncesjonariusza, a ten część swoich wpływów przekazuje na konto Krajowego Funduszu Drogowego. Mamy też takie, w których cały zarobek trafia do KFD, a państwo płaci koncesjonariuszowi za tzw. dostępność drogi. Co zabawne, połowa trasy A2 zarządzana przez Autostradę Wielkopolską działa w pierwszym systemie, połowa w drugim, dlatego zajmują się nimi dwie spółki. Mamy wreszcie płatne autostrady w gestii państwa, gdzie obowiązuje jeszcze inna stawka za kilometr. Punkt wyjścia do opracowania jednolitego systemu jest więc dość skomplikowany, bo wymaga choćby ingerencji w umowy koncesyjne.
Dlatego państwo specjalnie nie pali się do tego, żeby coś z tym zrobić. Niby wprowadzeniu spójnego systemu miało służyć upaństwowienie istniejącego viaToll, systemu do pobierania opłat od pojazdów powyżej 3,5 t, ale na razie – poza deklaracjami, że prace studyjne trwają – nic się nie dzieje. Tymczasem ruch na autostradach rośnie, przed bramkami – zwłaszcza w sezonie wakacyjnym – tworzą się monstrualne korki, a jedyne, na co stać Ministerstwo Infrastruktury, to w krytycznych momentach puszczać ruch wolno i dopłacać koncesjonariuszom za utracone korzyści.
To, czego nie może zrobić państwo, jak się okazało, mogą zrobić prywatni zarządcy dróg. Oparty na tym samym – zresztą polskim – rozwiązaniu system opłat wykorzystujących rozpoznawanie tablic rejestracyjnych wprowadza i GTC zarządzający częścią autostrady A1, i Stalexport na swoim odcinku A4. Żeby było śmieszniej, oba funkcjonują w różnych systemach poboru opłat i rozliczania się z państwem. Wszystko wskazuje, że to się uda, choć jeśli komuś się wydaje, że choć trochę zawstydzi to resort infrastruktury, jest w błędzie. Inaczej już dawno zapadłby się z tego wstydu pod ziemię!