To refleksja po przeczytaniu informacji o planach wypuszczenia na rynek e-booka z najnowsza książką Andrzeja Sapkowskiego „Sezon burz". Bardzo wyczekiwaną w niektórych kręgach, bo od ostatniego wydania przygód wiedźmina Geralta minęło już 14 lat (Sic! „Panią jeziora" wydawca książek Sapkowskiego – SuperNowa - opublikował w 1999 roku). Jej papierowe wydanie trafiło do księgarń z początkiem listopada i szybko zaczęło znikać z półek, ale mimo to wydawca nie planował sprzedawania e-booka, co chyba pierwszy raz na taką skalę w Polsce wywołało wśród czytelników, hm, sezon burz właśnie. Internetowe fora zapełniły się słusznymi komentarzami wskazującymi, że celowo pozostawiana jest w ten sposób nisza na rozwiązania pirackie. Nielegalny e-book trafił zresztą do Internetu tuż po premierze papierowego wydania i w ten sposób zabrał wydawcy być może nawet kilkadziesiąt tysięcy klientów.

W tej sytuacji za wydanie e-booka wzięła się firma wydająca grę „Wiedźmin" – w przyszłym tygodniu trafi on do sprzedaży w sieci.

Nie można oczywiście usprawiedliwiać piractwa. Książka jest na rynku szeroko dostępna i nikt jej zakupu nie zabrania. W tej sytuacji piraci hołdują absurdalnej zasadzie, która na rynku dóbr materialnych mogłaby zamykać się w stwierdzeniu „ukradnijmy samochód, skoro w salonie nie ma niebieskiego, a właśnie taki kolor nam odpowiada".

Ten przypadek jest jednak bardzo ciekawy, bo pokazuje bezsens wstrzymywania wydawania  e-booków. Powody takich ruchów bywają różne. Czasem wydawca po prostu nie doceni wagi tej formy wydania, a czasem z premedytacją ją opóźnia, by wesprzeć sprzedaż papierowych wydań. Bywa też, że nie ma praw do wydania e-booka, gdyż okazały się dla niego zaporowo drogie. Zdarzają się nawet dziwne przypadki, w których to  autor jest wrogiem e-czytników. Ceniony amerykański pisarz Jonathan Franzen (autor „Wolności" i „ Korekt") jest już wprawdzie sprzedawany w wersji "e-", ale wciąż uparcie deprecjonuje e-książki w każdym publicznym wystąpieniu.

Piractwa nie usprawiedliwia nic, ale zarówno wydawcy, jak i autorzy, z założenia tworzący publikacje dla jak najszerszej grupy zainteresowanych nimi osób, powinni orientować się w preferencjach czytelników. I pamiętać, że Internet wielokrotnie pokazał już, że potrafi – błyskawicznie i bezpardonowo, choć nielegalnie – zagospodarowywać przegapione przez rynek nisze.