W obliczu tego, że rocznie zużywamy około 15 mld m sześc., a tylko niecałe 4,5 mld m sześc. jest wydobywane lokalnie zostało to odebrane jako zapowiedź surowcowego wyzwolenia i drogi do energetycznej niezależności.
Kolejne raporty, w tym Państwowego Instytutu Geologicznego, były już nieco jak zimny prysznic. Bo gazu może być „tylko" 346 mld m sześc.
Od pewnego też czasu zamiast łupkowej ofensywy mieliśmy do czynienia raczej z defensywą. Negatywny przekaz został wzmocniony informacjami o tym, że z poszukiwania surowca nad Wisłą wycofują się kolejni zagraniczni inwestorzy. W te projekty wciąż są mocno zaangażowane spółki z udziałem Skarbu Państwa, trochę na zasadzie, że one „muszą wierzyć w łupki".
Zresztą sam Skarb Państwa nie jest tu niejako bez winy. Droga do stworzenia przepisów dotyczących inwestorów i poszukiwań gazu oraz roli państwa w tym zakresie to swoista droga przez mękę i niestety kolejny negatywny przykład działań na styku administracja publiczna–inwestorzy.
Stąd może warto dać sobie spokój na przykład z Narodowym Operatorem Kopalin Energetycznych i przeciągającymi się sporami wokół jego miejsca w całym systemie. Konieczne też wydaje się uwzględnienie opinii zgłaszanych przez firmy posiadające łupkowe koncesje m.in. tych dotyczących tempa wydawania pozwoleń administracyjnych.