Ludzie robią tak przede wszystkim dlatego, że potrafią liczyć. Zmiana producenta prądu potrafi przełożyć się na kilkusetzłotowe oszczędności w skali roku. Ale nie jest to jedyna przyczyna. Przejście do nowej firmy energetycznej stało się stosunkowo proste, a koncerny zaczęły promować tę możliwość. No i w końcu kusić nowych klientów wymiernymi rabatami.
Przyznam, że trochę trwało, nim ten rynek jako tako się rozruszał. Sam zmieniałem dostawcę energii siedem lat temu jako jeden z pierwszych i bardzo wówczas nielicznych odbiorców. Zresztą nic dziwnego, mitręga trwała parę miesięcy, a korzyści finansowe okazały się problematyczne. Takich jak ja było wówczas kilkudziesięciu miesięcznie, teraz jest przynajmniej klika tysięcy.
Jest to, owszem, świadectwo liberalizacji, ale, jak już wspomniałem, nieco wątłe. Te kilkadziesiąt tysięcy to drobna część z parunastu milionów klientów firm energetycznych. Dlaczego inni nie chcą zaoszczędzić? Bo nie wiedzą o takiej możliwości, bo boją się formalności, bo nie zdają sobie sprawy ze skali korzyści finansowych.
Polski rynek energii elektrycznej, podobnie zresztą jak gazu, zmienia się makabrycznie powoli. I zwykły śmiertelnik nie jest w stanie pojąć, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego wyrafinowany technologicznie rynek telefonii mobilnej jest dla klientów prawie całkowicie elastyczny. A wydawałoby się znacznie bardziej tradycyjna energia – nie? Przecież na rynku prądu dopiero czekamy na prawdziwy przełom. Dojdzie do niego wtedy, kiedy jeszcze bardziej wzrośnie liczba klientów zmieniających dostawcę. Ale także wtedy, gdy prosty klient będzie wreszcie w stanie zrozumieć, co jest napisane w jego rachunku za światło.