Wiele sygnałów wskazuje na ostre hamowanie tendencji globalizacyjnych, pod znakiem których upłynęła końcówka XX w. Zwróćmy uwagę choćby na taki szczegół. W ostatniej dekadzie modelowy portfel zbudowany z 50 największych korporacji światowych zyskał na wartości 30 proc. Solidny wynik. Ale w tym samym czasie reszta rynku kapitałowego urosła 130 proc. Odwrót przez inwestorów z firm o zasięgu globalnym oznaczać musi brak wiary w ich szybki wzrost. Wycena korzyści z globalizacji drastycznie spadła.
W połowie 2007 r., czyli na rok przed wybuchem kryzysu, transgraniczne przepływy kapitałowe w grupie G20 stanowiły ekwiwalent 18 proc. ich łącznego PKB, w połowie 2013 – zaledwie 4,3 proc. PKB. W ujęciu dolarowym w tym okresie transgraniczne przepływy kapitału spadły o 67,5 proc. Jakaś część tego spadku jest zapewne uzasadniona, bo wyeliminowane zostały mało produktywne ruchy kapitału spekulacyjnego, którym sprzyjała nieograniczona liberalizacja rynku. Niemniej zasadne jest postawienie pytania: czy tak wielkie wyhamowanie przepływów jednego z podstawowych czynników produkcji nie odbije się na efektywności i tempie wzrostu światowej gospodarki? Czy swobodne przepływy kapitału tej skali co przed kryzysem w ogóle są jeszcze możliwe? Jakie długoterminowe skutki pociągnie za sobą odwrócenie tendencji globalizacyjnych? Bo następstwa krótkookresowe już widać.
Spadek produktywności
Conference Board w swych najnowszych szacunkach wskazuje na precedensowy spadek produktywności. Total Factor Productivity (TFP), oszacowany dla globalnej gospodarki, spadł w 2013 r. o 0,1 proc. głównie z powodu spadku produktywności kapitału. Dynamika produktywności pracy również spada: z 3,9 proc. w 2010 r., poprzez 1,8 proc. w 2012, aż do 1,7 proc. w 2013. Spadku produktywności pracy uniknęły tylko USA, ale i tam jej dynamika utrzymuje się w latach 2012–2013 na niskim poziomie 0,9 proc.
Długookresowe tendencje dotyczące kosztów pracy odnotowuje OECD. W rozwiniętych gospodarkach strefy euro od 2000 r. do dziś pomimo kryzysu wzrosły one aż o 36,2 proc. w przypadku Włoch, 25,2 proc. – Hiszpanii – i niemałe 11,4 proc. – w Niemczech. Taka dynamika w pewnym stopniu wyjaśnia przyczyny utraty konkurencyjności przez gospodarki peryferyjne. Ale jest też słabym prognostykiem dla tracącej konkurencyjność całej Europy.
Kryzys dokonał spustoszeń również we wzroście zamożności i pogłębił nierówności społeczne w stopniu niepokojącym nawet najbardziej liberalnych ekonomistów. PKB na głowę jest wciąż jeszcze poniżej poziomu z 2007 r. w tak zamożnych krajach jak Wielka Brytania, Włochy czy Francja. W Stanach Zjednoczonych PKB jest o ok. 10 proc. mniejszy niż wskazywały na to przedkryzysowe prognozy. I choć USA cieszyły się w ostatnich ośmiu latach bardzo niską inflacją (średnio 1,8 proc.) i są w grupie tych szczęśliwych wyjątków, gdzie PKB na głowę jest już wyższy niż w 2007 roku, to równocześnie tam na 1 proc. najzamożniejszych przypada 90 proc. owoców anemicznego pokryzysowego wzrostu.