Musimy porzucić wiarę, że możemy być samodzielnym pomostem między Wschodem a Zachodem. Bezpieczeństwo zapewnimy sobie  tylko wtedy, gdy będziemy częścią dużej i silnej gospodarki Unii, mocno związaną z jej najbogatszymi państwami.

To nie przypadek, że kraje bałtyckie chciały przyjąć wspólną walutę. Niektóre już to zrobiły. One czują się najbardziej zagrożone przez Moskwę. Polska jest największym krajem regionu, dlatego dotąd żyliśmy w poczuciu własnej względnej potęgi oraz poparcia Zachodu. Ukraińska lekcja pokazuje jednak, że to były złudzenia. Oczywiście bogactwo Polski jest trzy razy większe niż Ukrainy, mamy  liczne powiązania gospodarcze z Zachodem, ale to może być za mało. Podstawowe pytanie bowiem brzmi: czy w przypadku konfliktu Polski z Rosją straty Unii będą większe niż koszty, które by poniosła, angażując się po naszej stronie? Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której każda próba oderwania Polski od Europy wiązałaby się dla UE z wysokimi stratami. Dlatego też już dziś warto się zastanowić nad przyjęciem euro.

Dotąd większość środowisk gospodarczych w Polsce sprzeciwiała się przyjmowaniu wspólnej waluty. Między innymi dzięki złotówce wyszliśmy obronną ręką z dwóch ostatnich kryzysów. I w normalnych warunkach powinniśmy możliwie długo korzystać ?z dobrodziejstw posiadania własnego pieniądza. Euro zaś powinniśmy przyjąć dopiero wtedy, gdy konkurencyjność polskich firm stałaby się porównywalna ?z konkurencyjnością zachodnich przedsiębiorstw. Ale sytuacja przestaje być normalna. Oczywiście nie należy się spodziewać, że Rosja już za chwilę zagrozi suwerenności Polski. Tyle że proces przyjmowania euro też trwa długo. I, co ważne, dziś to Bruksela zaprasza nas do strefy euro. Gdy jednak nasza niezależność stanie się niepewna, nikt może nas już nie chcieć w eurolandzie.

Dlatego trzeba być gotowym na rezygnację ze złotego. Ale żeby to było możliwe, Polska powinna mieć zdrowe finanse publiczne, by spełnić wymagania Brukseli. Liczenie na taryfę ulgową w razie sporu z Moskwą może okazać się błędem.