Reklama

Z odzysku

Szkoda, że ktoś źle przetłumaczył ambasador Nowej Zelandii mój ubiegłotygodniowy komentarz. Ale nic straconego, pojawia się kolejna szansa.

Publikacja: 12.04.2014 16:35

Iwona Trusewicz

Iwona Trusewicz

Foto: Fotorzepa, Krzysztof Skłodowski KS Krzysztof Skłodowski

Tytuł „Do góry nogami" przewrotnie nawiązuje do dawnego widzenia świata, ale też jest typowo polskim powiedzeniem, oznaczającym coś, co postawione jest do góry nogami czy niezrozumiale, nie tak jak być powinno. Tak właśnie jest z cenami paliw w Polsce, a z tego co mi opowiadają tutaj Nowozelandczycy, także w Nowej Zelandii, czy to się władzy (każdej) podoba czy nie.

W Kuwejcie litr benzyny kosztuje odpowiednik 66-70 gr i od razu wiadomo, że jest się w kraju stojącym na ropie. W Rosja, która pompuje najwięcej na świecie, paliwa są o połowę tańsze niż w Polsce, choć Rosjanie też są niezadowoleni, bo w ostatnim czasie płacą coraz drożej.

W Polsce z kolei, kiedy w czerwcu pójdziemy na rynek, to od razu wiemy, że jesteśmy w krainie truskawek, a jesienią - ziemniaków i jabłek. Ceny są bowiem niskie, a wybór ogromny. W Nowej Zelandii, gdzie jak podaje Pani Ambasador, prawie jedna czwarta paliwa pochodzi z krajowego wydobycia (mea culpa - powinnam wiedzieć), nie widać tego na stacjach benzynowych.

Jeżeli więc w Nowej Zelandii i w Polsce sytuacja z paliwami jest podobna czyli postawiona do góry nogami, to w produkcji zielonej energii Nowa Zelandia bije na głowę nie tylko nas - ciągnących się w europejskim ogonie energetyki odnawialnej, ale i wiele światowych potęg.

Obecnie ponad 77 proc. zapotrzebowania na prądu Nowozelandczyków zaspokajają źródła odnawialne (przede wszystkim elektrownie wodne). A zgodnie z rządową strategią do 2025 roku udział ten wzrośnie do 90 proc..Ale nie tylko statystyki są tutaj imponujące. Najbardziej podoba mi się to, że w każdym hoteliku, gospodarstwie czy domu stoi pięć - sześć koszy na różne odpadki.

Reklama
Reklama

Tak jest u Stuart'a McDonald'a w jego pensjonacie Hilltop nieziemsko położonym na wzgórzu nad wsią Papatowai na Wyspie Południowej. Dom z którego rozciąga się 360 stopniowa panorama  na Morze Tasmana, lasy deszczowe Catlins i zielone wzgórza usiane białymi kropkami owiec, ma na zapleczu sześć pojemników - na plastik, puszki, szkło i osobny na butelki po winie/piwie, na papier i tekturę czy na resztki organiczne.

To normalne, przyznaje Angela menadżerka Hilltop. Wyjaśnia, że segregacji odpadów i śmieci mali „Kiwi" (tak sami siebie nazywają) uczą się już w wieku przedszkolnym.

Procentuje to potem w podejściu do środowiska i do otaczającego nas świata. Z odzysku czyli tego co obywatele posegregują, Nowa Zelandia wytwarza wiele towarów, które musiałaby importować. Takie podejście jest więc nie tylko mądre, ale i ekonomiczne. Szkoda, że w Polsce wciąż tylko o tym mówimy. Zapowiada się kolejna wiosna z tonami śmieci po przydrożnych rowach i w lasach. Jak co roku.

Opinie Ekonomiczne
Prof. Sławiński: Banki centralne to nie GOPR ratujący instytucje, które za nic mają ryzyko systemowe
Opinie Ekonomiczne
Prof. Kołodko: Polak potrafi
Opinie Ekonomiczne
Paweł Rożyński: Europa staje się najbezpieczniejszym cmentarzem innowacji
Opinie Ekonomiczne
Nowa geografia kapitału: jak 2025 r. przetasował rynki akcji i dług?
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof A. Kowalczyk: Druga Japonia i inne zasadzki statystyki
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama