Świadczą o tym, że stajemy się coraz ważniejszym elementem gospodarki globalnej, dającej przedsiębiorcom szanse na rozwój daleko większe niż na krajowym podwórku, ograniczanym chłonnością wewnętrznego rynku. Aby nieustannie rosnąć, trzeba sięgać coraz dalej. Widać to na ostatnim przykładzie PZU czy wcześniejszych inwestycjach Azotów w Senegalu lub KGHM w Ameryce.

Rzecz jasna nie wszystko się udaje: jedna z najbardziej spektakularnych transakcji dokonanych przez polskie spółki – kupno rafinerii w litewskich Możejkach przez Orlen – okazała się ekonomicznym niewypałem. Ale takie jest życie – nie wszystko da się przewidzieć, a inwestowanie za granicą z reguły jest bardziej ryzykowne. Ale bez ryzyka nie ma dużych pieniędzy.

Europejski rynek, stabilny i dobrze rozpoznany, jest szalenie konkurencyjny. Dużo większe perspektywy dają rynki dalekie, gdzie kolejka inwestorów jest krótsza, ale lista zagrożeń dłuższa. Duże polskie firmy już tam są, ale małe i średnie pełne są obaw i decyzje przychodzą im znacznie trudniej. Ale tu pojawia się też inne ryzyko: kto zbyt długo zwleka, temu okazja przechodzi koło nosa.

Są jednak tacy, którzy odważnie rzucają się na bardzo głęboką wodę. Kto dekadę temu przypuszczałby, że niewielkie polskie firmy z sektora IT będą na tyle innowacyjne, by próbować swoich sił w amerykańskiej Dolinie Krzemowej? Dzięki temu mogą uzyskać szerszy dostęp do nowoczesnych technologii i pozyskać nowe źródła finansowania. Zresztą zacieśnianie współpracy z najlepszymi zwykle przynosi duże korzyści. Na stanie się globalnym graczem w swojej dziedzinie to bardzo dobry sposób. I w rozwijaniu międzynarodowej ekspansji może być równie skuteczny jak inwestowanie miliardów w przejęcia zagranicznych spółek czy kupowanie na innych kontynentach surowcowych złóż.