Różnica między polityką a biznesem jest nie tylko w celach do osiągnięcia i sposobach ich osiągania, ale i w podejściu do wielu spraw. Biznes na tak zwanym wolnym rynku kieruje się zyskiem wymiernym w pieniądzach czy majątku. Dlatego unijne koncerny nie mają żadnych zahamowań w wykorzystywaniu obecnej sytuacji politycznej na naszym kontynencie.
Także Gazprom wykorzystuje sytuację do forsowania swoich celów. A te są, w odróżnieniu od celów energetycznych gigantów z Niemiec, Włoch czy Francji, ściśle powiązane z wytycznymi władzy, jak w każdym kraju, który nie ma bladego pojęcia, czym jest demokracja, wolny rynek itp., bo nigdy ich w nim nie było.
Brak demokratycznych doświadczeń nie przeszkadza Rosjanom doskonale poruszać się w tym świecie i wykorzystywać wszelkie możliwości stworzone przez wolny rynek. Gazprom stara się więc ugrać jak najwięcej dla swojego kluczowego projektu związania z sobą Europy na długo.
Chodzi o Gazociąg Południowy, który im dłużej się buduje, tym więcej kosztuje, ale to akurat w Rosji nigdy nie miało znaczenia. Liczy się, że ostatecznie inwestycja pozwoli Rosji stać się przez długie lata kluczowym dostawcą gazu na unijny rynek. Do tego bez oglądania się na ukraińskiego sąsiada, któremu można wtedy całkiem odciąć tranzyt i pozbawić nie tylko istotnego źródła dochodów (4-5 mld dol. rocznie), ale i przykręcić kurek bez skrupułów.
Jakby tego nie widząc kolejne koncerny idą na lep Gazpromu kalkulując, że dostaną gaz taniej i na wiele lat. A jeszcze Rosjanie, którym przecież bardzo zależy, wyłożą pieniądze na budowę odcinka.