Rz: Kim był pan w czerwcu 1989 r.?
Janusz Lewandowski
: Wybory przeżywałem jako lider Kongresu Liberałów. Tak nazwaliśmy gdańskie środowisko, które wyodrębniło się ideowo z „Solidarności", pozostając z nią w politycznej symbiozie. Pisaliśmy na zlecenie Lecha Wałęsy teksty programowe, Jacek Merkel przewodził strajkom w Stoczni Gdańskiej w 1988 r., a nasze spółki i spółdzielnie były ich zapleczem technicznym. Jana Krzysztofa Bieleckiego i Merkla uznano za godnych kandydowania do Sejmu z list „S". Obserwowałem pochód wybrańców do stoczni po zdjęcie z Wałęsą, ale myślałem o powrocie na uczelnię, a nie o polityce.
Czuł pan, że kończy się epoka?
Wynik wyborów przekreślił lata kłamstw i upokorzeń, a nawet zwątpienia w wolnościowe aspiracje Polaków. Radość i nadzieję psuła niepewność – jak zareagują komuniści? Zbyt dobrze znaliśmy sytuację gospodarczą, by nie wiedzieć, że dotrzymanie ustaleń ekonomicznych Okrągłego Stołu – roszczeniowych jako próba naprawy socjalizmu – jest drogą donikąd. Dlatego zwołaliśmy na 30 czerwca 1989 r. do Gdańska zjazd towarzystw gospodarczych i środowisk liberalnych kraju, by upomnieć się o prawdziwe reformy. Potem nastał rząd Tadeusza Mazowieckiego i nominacja Leszka Balcerowicza. To dopiero zwiastowało koniec realnego socjalizmu.