Największy sukces to nasze wejście do NATO i UE

Źródła naszego wzrostu ?są oparte na pracy, a nie na intelekcie. W tej strukturze wzrost gospodarczy może być stabilny, ale nie będzie wysoki - mówi Igor Chalupec, prezes Ruchu.

Publikacja: 12.05.2014 04:59

Rz: -Kim był Pan w czerwcu 1989 roku, gdzie Pana zastały wybory?

Byłem studentem, kończyłem pierwsze studia na ówczesnej SGPiS, czyli obecnej SGH oraz studiowałem prawo na UW. Ale przymierzałem się też do tego, by równolegle zacząć pracować. Dlatego podjąłem pracę w firmie Polexpert –jednej z pierwszych w Polsce firm konsultingowych założonej przez dra Andrzeja Wrębiaka. Tam, zwłaszcza na początku, przede wszystkim uczyliśmy się prawdziwej mikroekonomii, finansów przedsiębiorstw. A praca polegała głównie na obsłudze spółek joint venture z udziałem zagranicznym, które, zgodnie z ówczesnym prawem, aby działać musiały mieć zgodę PAIZ wydawaną m.in. w oparciu o przedstawione tzw. feasibility studies (studium wykonalności).  I my pomagaliśmy im je przygotować. Polski konsulting wyrósł właśnie na tych słynnych wówczas feasibility studies.

- Jakie nadzieje wywołały u Pana wyniki? Jakie obawy? Czuł Pan, że kończy się epoka?

Obaw żadnych, ale miałem wtedy 23 lata, a w takim wieku rzadko dokonuje się kompleksowej analizy sytuacji, zwłaszcza geopolitycznej. Nie miałem też prawdę mówiąc  dokładnego planu co robić w tej nowej sytuacji. Było jednak jasne, że coś lub raczej wszystko się zmieni. Wcześniej ja czy moi rówieśnicy  chcieliśmy w jakiś sposób otrzeć się o zagranicę, a tu nagle okazało się, że dużo ciekawych rzeczy dzieje się tuż obok. Jak wielu moich kolegów też starałem się o wyjazd na praktyki AIESEC (międzynarodowe stowarzyszenie studentów nauk ekonomicznych) i udało mi się dostać roczną praktykę w Hongkongu. Nie dostałem jednak wizy. Gdybym dostał, rok '89 zastałby mnie pewnie w Azji i nie wiadomo czy wróciłbym do kraju  i wsiadł do pociągu dziejowych przemian w Polsce. Urzędnik, który mi wtedy tej wizy odmówił, miał ogromny wpływ na moje życie, choć oczywiście o tym nie wie.

- Potem został Pan maklerem.

Trochę później, choć nie maklerem sensu stricto a szefem biura maklerskiego. Notabene, jak wiele rzeczy w ówczesnym mocno chaotycznym świecie rewolucyjnych zmian, stało się to przypadkowo. Ktoś mi powiedział, że Bank Pekao SA musi błyskawicznie otworzyć biuro maklerskie, ale nie miał pojęcia, jak to zrobić. Potrzebował młodych ludzi, a ja byłem dla nich ciekawym  kandydatem:  rok doradztwa finansowego, skończone prawo i ekonomia, znajomość języków (rzadki wówczas atut!). Dziś to wygląda jak przeciętne cv a wtedy byłem rarytasem na rynku pracy! No  i pomyślałem, że to może być bardzo ciekawe, choć finansowo bardzo słabo opłacane. Zatem to i wszystko, co potem się wydarzyło, było wielkim zrządzeniem losu. Opatrzność nade mną czuwała, zresztą nie tylko ten jeden raz.

- Kiedy Pan poczuł, że tzw. realnego socjalizmu już nie ma?

Pochodzę z domu , w którym dość dobrze rozumiano to, co działo się wokół w polityce. Że coś się kończy było jasne od debaty Wałęsy z Miodowiczem, a może i trochę wcześniej. Partia w Polsce broniła się przed „efektem Gorbaczowa", który był wtedy motorem zmian w bloku. Paradoksalnie, to nie dotychczasowy gwarant czyli Związek Radziecki, a satelici starali się bronić swoich wersji socjalizmu. Na przełomie '88 i '89 roku czuć było wyraźnie, że system się kończy i należy się cieszyć, że w Polsce obydwu stronom udało się pokojowo porozumieć i doprowadzić do zmian.

- Jaki jest Pański osobisty wkład w zmiany ustrojowe i gospodarcze? Czy robił Pan coś jako pierwszy w kraju?

Nie nazwałbym tego wkładem, bo moim zdaniem na to określenie zasługują inne osoby. W latach 90-tych miałem po prostu wielki przywilej uczestnictwa w odbudowie polskiego rynku kapitałowego, powstaniu giełdy i założeniu pierwszego polskiego bankowego biura maklerskiego. Niesamowite było to, że zdążyliśmy to zrobić i że nam się udało – współpracowaliśmy ściśle z zespołem Lesława A. Pagi, Wiesława Rozłuckiego i Elżbiety Pustoły. Wówczas świadomość historyczności tamtych chwil nie była tak wielka, nikt o tym nie myślał. Pracowaliśmy po 20 godzin na dobę, nie mamy z tych czasów wielu zdjęć, ja nawet aparatu fotograficznego na pierwszą sesję giełdową nie zabrałem. Pojęcie PR nie było specjalnie znane. To był niesamowity czas. Taki, który zdarza się tylko raz w życiu.

- 25 lat później, jakie są według Pana największe sukcesy i porażki polskiej gospodarki?

Największym sukcesem  jest na pewno nasze wejście do NATO i Unii Europejskiej. To jest wydarzenie na miarę chrztu Polski i jestem przekonany, że jeśli będziemy istnieć za tysiąc lat, to będzie uznane za jedno z najważniejszych w naszej historii. Na trwałe staliśmy się częścią Zachodu po tysiącu lat starań. Dużym sukcesem była polska polityka monetarna w tych 25 latach. To, jak nią sterowano, było ważne nie tylko dla rozwoju gospodarki, ale i dla zachowania stabilności i zaufania do kraju. Sukcesem jest też zbudowanie samorządności w Polsce i podwalin społeczeństwa obywatelskiego, systemu edukacji  podstawowej,  gimnazjalnej i licealnej na wysokim poziomie oraz to, że mamy wolne media. Ważne jest też to, że uniknęliśmy oligarchizacji kraju. Rozwój naszego społeczeństwa był zbalansowany, nie poszliśmy w stronę modelu wschodniego.

No i nie byłbym sobą, gdybym wśród sukcesów nie wymienił polskiego rynku kapitałowego. To szeroko opisany fenomen na skalę europejską, zarówno jeśli chodzi o skalę, jak i jakość funkcjonowania. Symbol tego, jaki efekt może dać praca profesjonalistów, którym przez 25 lat nie przeszkodziły zawirowania polityczne.

Jeżeli chodzi o porażkę to jestem rozczarowany, że po 25 latach rozwoju Polska wciąż jest krajem  nieatrakcyjnym dla młodych ludzi. Nie stwarza dla wielu z nich perspektyw i w związku z tym jesteśmy wciąż – jak 25 lat temu - krajem masowej emigracji. To dobrze, jeśli młodzi ludzie jadą za granicę się uczyć, ale źle jeśli nie wracają i postanawiają tam założyć rodziny i pracować. To ma ogromny, negatywny wpływ na demografię, wzrost gospodarczy i finanse publiczne. Moim rozczarowaniem jest też szkolnictwo wyższe. Jest na stosunkowo słabym poziomie w porównaniu do szkolnictwa niższych stopni.

Nasza infrastruktura nie jest może wielką porażką, ale za te same pieniądze można było zrobić dużo więcej i efektywniej. I niekoniecznie czekając na fundusze unijne. Nie jest tak, że nie cieszę się z tego, że są oddawane po kawałku fragmenty dróg, ale skrócony obraz osiągnięć ostatnich 25 lat w tym obszarze: rozbabrane remonty trakcji kolejowych, niedokończone trzy  autostrady  i trzy drogi ekspresowe oraz jeden tunel z prawdziwego zdarzenia  - to nie jest wielki sukces. Zwłaszcza, jeśli popatrzymy na kraje regionu, które poradziły sobie w tym zakresie znacznie lepiej.

- Co dziś jest najważniejszego do zrobienia?

Jesteśmy krajem, którego nie udało się wyzwolić ze szponów rozrastającej się biurokracji państwowej. A to ona ma wpływ w ostatecznym rachunku na miejsca pracy dla młodych ludzi. Nie jesteśmy tanim, sprawnym państwem. Zaufanie obywateli do państwa jest zatem słabe, co pogłębia i tak zjawisko atomizacji społecznej.

Wracając do młodych ludzi. To czego potrzebują na początku drogi to realnych szans na znalezienie pracy i założenie rodziny, pozyskanie mieszkania. Koszty wejścia w dojrzałe życie i przeskoczenie bariery własnego lokum są dla większości młodych osób zbyt wysokie i stąd decyzja o wyjeździe. Wynika to m.in. z tego, że zaniedbano budownictwo komunalne i formy wspierania w tym zakresie.

W perspektywie wieloletniej martwi to, że źródła naszego wzrostu są wciąż niestety ekstensywne – oparte na pracy zamiast na intelekcie plus na funduszach zewnętrznych, które za jakiś czas się skończą. W tej strukturze wzrost gospodarczy może być stabilny, ale nie będzie wysoki, gdyż gospodarka nie rozwija się w oparciu o innowacje, nowe technologie. Intelekt nie jest i obawiam się długo nie będzie motorem napędowym naszego kraju. Ergo, nie będziemy konkurencyjną gospodarką.  Nie ekscytuję się zatem informacjami o tym, że ktoś otwiera tu kolejne centrum logistyczne. Zamiast fabryki opon na Mazurach chciałbym widzieć tam np. park technologiczny, centrum nanotechnologii, biotechnologii czy medycyny nuklearnej. Wolałbym, żeby państwo zamiast wydać 2,5 miliardy w ekrany dźwiękochłonne przy autostradach, zainwestowało w centra innowacji.

Sprawą, która „wisi" nad nami, jest też wejście do strefy euro. Rozumiem, dlaczego tego nie dotąd nie zrobiliśmy, ale to jest zadanie do wykonania.

- Przyczyny były gospodarcze czy polityczne?

Jedne i drugie. Myślę, że politycznych nie muszę uzasadniać. Jeżeli chodzi o gospodarcze to dewaluacja w tej fazie rozwoju gospodarki , szczególnie w otoczeniu kryzysowym, była bardzo pomocna. Dlatego rozumiem, że dziś euro w Polsce nie ma. Ale Polska wyszła z fazy restrukturyzacyjnej. W pewnym momencie koszty arbitrażu związanego z tym, że nie jesteśmy w strefie euro i wreszcie koszty wypadnięcia z podstawowego nurtu decyzji politycznych i gospodarczych, które będą zapadały w Eurogrupie będą coraz większe.  Zwróćmy zresztą uwagę, że kraje z bloku krajów postkomunistycznego, które mają  euro dobrze sobie radzą. Takim krajem jest np. Słowacja. To mały kraj, bez dostępu do morza, o przeciętnej gospodarce. Wszyscy uważali, że po wejściu do Euro nastąpi tam dramat. Tymczasem jest to kraj o wysokim tempie wzrostu gospodarczego, z rozwijającym się eksportem, zadziwiająco stabilnym politycznie. A Węgrom z kolei własny forint nie bardzo pomógł. Inny pozytywny przykład to kraje bałtyckie.  Polska zatem także na pewno by sobie poradziła.

Igor Chalupec

jest prezesem Ruchu oraz  prezesem i partnerem zarządzającym w firmie doradczej Icentis Corporate Solutions. Jeden z pierwszych maklerów w kraju (ma licencję nr 45). W latach 2004–2007 był prezesem i dyrektorem generalnym PKN Orlen. W latach 2003–2004 wiceministrem finansów i wiceprzewodniczącym KNF. Wcześniej m.in. zasiadał w zarządzie Banku Pekao SA, był też założycielem i dyrektorem Centralnego Biura Maklerskiego Pekao SA.

Rz: -Kim był Pan w czerwcu 1989 roku, gdzie Pana zastały wybory?

Byłem studentem, kończyłem pierwsze studia na ówczesnej SGPiS, czyli obecnej SGH oraz studiowałem prawo na UW. Ale przymierzałem się też do tego, by równolegle zacząć pracować. Dlatego podjąłem pracę w firmie Polexpert –jednej z pierwszych w Polsce firm konsultingowych założonej przez dra Andrzeja Wrębiaka. Tam, zwłaszcza na początku, przede wszystkim uczyliśmy się prawdziwej mikroekonomii, finansów przedsiębiorstw. A praca polegała głównie na obsłudze spółek joint venture z udziałem zagranicznym, które, zgodnie z ówczesnym prawem, aby działać musiały mieć zgodę PAIZ wydawaną m.in. w oparciu o przedstawione tzw. feasibility studies (studium wykonalności).  I my pomagaliśmy im je przygotować. Polski konsulting wyrósł właśnie na tych słynnych wówczas feasibility studies.

Pozostało 92% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację