Rz: -Kim był Pan w czerwcu 1989 roku, gdzie Pana zastały wybory?
Byłem studentem, kończyłem pierwsze studia na ówczesnej SGPiS, czyli obecnej SGH oraz studiowałem prawo na UW. Ale przymierzałem się też do tego, by równolegle zacząć pracować. Dlatego podjąłem pracę w firmie Polexpert –jednej z pierwszych w Polsce firm konsultingowych założonej przez dra Andrzeja Wrębiaka. Tam, zwłaszcza na początku, przede wszystkim uczyliśmy się prawdziwej mikroekonomii, finansów przedsiębiorstw. A praca polegała głównie na obsłudze spółek joint venture z udziałem zagranicznym, które, zgodnie z ówczesnym prawem, aby działać musiały mieć zgodę PAIZ wydawaną m.in. w oparciu o przedstawione tzw. feasibility studies (studium wykonalności). I my pomagaliśmy im je przygotować. Polski konsulting wyrósł właśnie na tych słynnych wówczas feasibility studies.
- Jakie nadzieje wywołały u Pana wyniki? Jakie obawy? Czuł Pan, że kończy się epoka?
Obaw żadnych, ale miałem wtedy 23 lata, a w takim wieku rzadko dokonuje się kompleksowej analizy sytuacji, zwłaszcza geopolitycznej. Nie miałem też prawdę mówiąc dokładnego planu co robić w tej nowej sytuacji. Było jednak jasne, że coś lub raczej wszystko się zmieni. Wcześniej ja czy moi rówieśnicy chcieliśmy w jakiś sposób otrzeć się o zagranicę, a tu nagle okazało się, że dużo ciekawych rzeczy dzieje się tuż obok. Jak wielu moich kolegów też starałem się o wyjazd na praktyki AIESEC (międzynarodowe stowarzyszenie studentów nauk ekonomicznych) i udało mi się dostać roczną praktykę w Hongkongu. Nie dostałem jednak wizy. Gdybym dostał, rok '89 zastałby mnie pewnie w Azji i nie wiadomo czy wróciłbym do kraju i wsiadł do pociągu dziejowych przemian w Polsce. Urzędnik, który mi wtedy tej wizy odmówił, miał ogromny wpływ na moje życie, choć oczywiście o tym nie wie.
- Potem został Pan maklerem.