To nie pomyłka ?– niedostatku pracowników o odpowiednich kwalifikacjach boi się przynajmniej co drugi szef polskiej firmy. Takie wyniki obszernego badania PwC, o czym piszemy dziś w „Rzeczpospolitej", to kolejny sygnał, że nasza gospodarka wrzuca wyższy bieg.

Przy lepszej koniunkturze oznacza to początek polowania na fachowców. Decydującą rolę spełniać w nim będą zachęty finansowe. By podkraść konkurencji wysoko kwalifikowanego pracownika, trzeba będzie przepłacać.

Jednak brak „podaży" odpowiednich kadr to absurd, w sytuacji gdy tysiące absolwentów szkół różnego szczebla co roku bezskutecznie szuka pracy. Zainwestowali w nikomu niepotrzebne kwalifikacje, bo polskie szkolnictwo jest kompletnie nieprzygotowane do współpracy z biznesem. Ile lat trzeba więc powtarzać mantrę, że należy wreszcie przełamać bezwład polskiej edukacji i niechęć biznesu do wzięcia odpowiedzialności za wykształcenie potrzebnych mu fachowców?

Owszem, jest kilka pozytywnych przykładów tworzenia na politechnikach kierunków kształcenia na potrzeby konkretnych firm. Ale to wszystko mało. Konieczna jest zwłaszcza współpraca na niższych szczeblach szkolnictwa. Biznes poniewczasie boleje nad upadkiem szkół zawodowych. Najwyższy więc czas na ich odbudowę. Ściągajmy od najlepszych i korzystajmy z wzorców niemieckich, gdzie młodzi ludzie niemający ambicji akademickich łączą naukę ?w szkołach zawodowych z praktykami w firmach, które ich potem przyjmą do pracy. Niemcy zresztą już prowadzą u nas rekrutację nastolatków chcących zdobyć wykształcenie w różnych zawodach – od kucharza po mechanika. Nasi sąsiedzi przygotowują kadry dla swojej gospodarki. A my? Polskie szkolnictwo śpi, a biznes narzeka na braki kadrowe.