Kim był pan w czerwcu 1989 r., gdzie pana zastały wybory?
Zygmunt Solorz-Żak: To był okres, kiedy prowadziłem firmę polonijną i sprowadzaliśmy z Niemiec do Polski różne towary, rozwijałem swoją działalność w handlu. Większość czasu spędzałem wówczas pomiędzy Polską i Niemcami.
Jakie nadzieje wywołały u pana wyniki wyborów, a jakie obawy? Czuł pan już wtedy, że kończy się epoka?
Zdawałem sobie sprawę, że 4 czerwca rozpoczął się nowy rozdział w naszej historii. Wyniki oznaczały przede wszystkim jednoznaczne opowiedzenie się Polaków za wolnością. Co prawda po wyborach większość sejmową miały nadal partie obozu władzy, wiadomo było jednak, że wyborczej wolnościowej euforii już nic nie zatrzyma. Dla osób takich jak ja – zajmujących się działalnością gospodarczą – było to jednoznaczne z otwierającymi się wielkimi możliwościami.
Wolność, demokracja, wolny rynek są podstawą do prowadzenia normalnej działalności biznesowej. Nikt jednak nie wiedział, jak będzie wyglądała przyszłość, zresztą nikt specjalnie się tym wtedy nie przejmował. Liczyło się tylko to, że 4 czerwca dało się odczuć, iż cała Polska wzięła głęboki oddech czystego, świeżego powietrza. A dzisiejszy menedżer z korporacji pewnie by powiedział, że uruchomiony został proces wolnościowy.