Cud nad Balatonem

Oceniając skutki polityki gospodarczej rządu premiera Orbana, można mieć poważne wątpliwości, czy to dobry wzorzec do naśladowania – pisze ekonomista.

Publikacja: 26.05.2014 09:20

Cud nad Balatonem

Foto: Fotorzepa, Darek Golik DG Darek Golik

Red

Od słynnego „gospodarka głupcze" Billa Clintona przyjmowano, że warunkiem sukcesu w wyborach jest stan gospodarki. Spektakularne zwycięstwo Viktora Orbana w wyborach krajowych na Węgrzech to okazja do sprawdzenia słuszności tego poglądu. Można postawić pytanie, jakie sukcesy gospodarcze w poprzedniej kadencji zapewniły Orbanowi tak wysokie poparcie. Udzielenie odpowiedzi na to pytanie jest o tyle istotne, że wśród polskich polityków są żarliwi wyznawcy jego politycznych i ekonomicznych koncepcji, zwolennicy zastosowania węgierskiego modelu nad Wisłą.

PKB i konsumpcja

W swojej analizie porównałem wybrane wskaźniki ekonomiczne dla Węgier i Polski w ostatnich czterech latach. To okres, w którym Viktor Orban sprawował władzę, i wszelkie sukcesy, jak i niepowodzenia, winny być przypisane jego rządom. Analizę oparłem na danych Eurostatu sporządzonych na podstawie tej samej metodologii, toteż ich porównywalność nie powinna budzić wątpliwości.

Zacznijmy od najbardziej syntetycznego miernika sytuacji ekonomicznej, jakim jest tempo wzrostu PKB. W latach 2010–2013 na Węgrzech wyniosło ono przeciętnie 0,5 proc. Nie jest to wskaźnik oszałamiający, który wskazywałby na istotną przewagę polityki gospodarczej rządu Orbana, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w tym samym czasie przeciętne tempo wzrostu w 28 krajach UE wyniosło 0,8 proc. W Polsce, która według wielu krajowych polityków i komentatorów znajduje się w głębokim kryzysie czy niemal w stanie rozkładu, wyniosło w tym okresie 3 proc., czyli było około sześciu razy wyższe niż na Węgrzech. Takie tempo wzrostu spowodowało, że węgierski PKB na mieszkańca wzrósł z 66 proc. średniej unijnej w 2010 r. do 67 proc. w 2012 (ostatnie dane Eurostatu). W tym samym czasie PKB na mieszkańca Polski wzrósł z 63 proc. średniej UE do 67 proc., czyli zrównał się z węgierskim. Zważywszy, że w 2013 r. PKB Polski rósł nieco szybciej niż Węgier, ta relacja uległa zapewne dodatkowo nieznacznej zmianie na naszą korzyść.

Tempo wzrostu PKB, jakkolwiek jest najbardziej syntetycznym miernikiem wzrostu, nie odzwierciedla w pełni sytuacji gospodarczej kraju, zwłaszcza sytuacji materialnej społeczeństwa, która dla nastrojów wyborczych ma znaczenie podstawowe. Takim miernikiem jest wzrost konsumpcji. W analizowanym okresie na Węgrzech spadała ona przeciętnie o 0,8 proc. rocznie, podczas gdy w całej UE rosła średnio o 0,2 proc. W tym samym czasie przeciętne tempo wzrostu konsumpcji w Polsce wynosiło 1,8 proc. rocznie. Tak więc w trakcie poprzedniej kadencji rządu premiera Orbana poziom życia Węgrów nie tylko nie wzrósł, ale wręcz się obniżył o ponad 3 proc.

Oczywiście przejściowy spadek konsumpcji w kraju nie powinien być bez zastrzeżeń oceniany krytycznie, bo może być przejawem długowzroczności władz, które większymi oszczędnościami i nakładami inwestycyjnymi chcą stworzyć lepsze podstawy pomyślności obywateli w kolejnych latach. Takiej prowzrostowej polityki w okresie poprzedniej kadencji rządu Orbana jednak nie obserwowaliśmy.

Przed przejęciem władzy przez premiera Węgier nakłady inwestycyjne w tym kraju stanowiły 21–22 proc. PKB. Po przejęciu władzy, od 2010 r. nastąpił zdecydowany spadek. W 2012 r. udział inwestycji w PKB wynosił już tylko 17,4 proc. i był niższy niż przeciętnie w UE (18,3 proc.) oraz niższy niż w Polsce (19,2 proc.). Wskaźniki te pokazują, że w poprzedniej kadencji Orbana Węgry nie przeżywały boomu inwestycyjnego. Patriotyczna retoryka premiera mogła sugerować, że dążąc do budowy suwerennej gospodarki, węgierski rząd przeznaczy znaczne środki publiczne na rozbudowę krajowego potencjału wytwórczego. Jednak i tu nie widać osiągnięć. Wprawdzie w latach 2010–2012 udział inwestycji sektora publicznego w PKB nie zmieniał się bardzo i wynosił średnio 3,5 proc. PKB rocznie, a zatem więcej niż w całej UE (2,3 proc.), jednak w tym samym czasie w Polsce, której potrzeby rozwojowe są podobne, nakłady inwestycyjne sektora publicznego stanowiły średnio 5 proc. PKB.

Finanse publiczne

Dane te nie dowodzą wyższości prowadzonej pod patriotycznymi (nacjonalistycznymi) hasłami polityki gospodarczej Węgier. Zobaczmy zatem, jak wyglądają inne wskaźniki. Do najważniejszych należą te, które ilustrują sytuację sektora finansów publicznych. W tym zakresie rząd węgierski ma pewne osiągnięcia. Dotyczą one zwłaszcza deficytu budżetowego, który przed przejęciem władzy przez Orbana był na wysokim poziomie niemal 10 proc. PKB. Od 2010 r. obserwujemy spadek deficytu do 2,2 proc. PKB w 2013 r. (średni unijny deficyt wynosił 3,3 proc., a polski 4,3 proc.).

W Polsce, która według wielu polityków jest w kryzysie, przeciętne tempo wzrostu PKB było w ostatnich czterech latach mniej więcej sześć razy wyższe niż na orbanowskich Węgrzech

Jeżeli jednak popatrzymy na dług publiczny, to obraz nie jest już tak korzystny. Wprawdzie udział długu publicznego w PKB Węgier spadł z 79,8 proc. w 2009 r. (przed przejęciem władzy przez Orbana) do 79,2 proc. w 2013 i jest niższy niż średnia unijna (87,1 proc. PKB), ale znacznie wyższy niż w Polsce (57 proc. PKB). Warto zauważyć, że Węgry zlikwidowały fundusze emerytalne, przejmując do budżetu ponad 10,7 mld euro (11 proc. PKB), co zdecydowanie poprawiło ich sytuację fiskalną. W tym kontekście spadek relacji długu do PKB nie stanowi spektakularnego sukcesu.

W Polsce, gdzie relacja długu do PKB jest znacznie niższa, w tym roku będziemy obserwować podobny cud, który dzięki zmianom w OFE doprowadzi do spadku relacji długu do PKB zapewne nie mniej niż o 8 pkt proc. W naszym kraju, który według niektórych jest półkolonią, będzie dzięki temu niemal o połowę niższa niż na „prowadzących suwerenną politykę gospodarczą i finansową" Węgrzech.

Jednym z najważniejszych elementów polityki gospodarczej premiera Orbana jest niechęć do międzynarodowych instytucji finansowych i dążenie do uniezależnienia się od ich kurateli. Spektakularnym krokiem było wypowiedzenie umowy kredytowej MFW. Nie znam wprawdzie oprocentowania kredytu udzielonego przez tę instytucję Węgrom, ale zapewne nie było wyższe niż rynkowe. Spłata kredytu MFW i refinansowanie długu na rynku prywatnym miałyby oczywiście sens, gdyby rząd w Budapeszcie mógł uzyskać na rynku kredyt, płacąc niższe oprocentowanie. Węgry są zaliczane (jak Polska) do emerging markets i płacą wyższe odsetki od długu publicznego niż kraje wysoko rozwinięte. W styczniu 2010 r. przeciętna stopa oprocentowania dziesięcioletnich obligacji krajów UE wynosiła 4,11 proc., Węgier 7,62 proc., a Polski 6,13 proc. W styczniu 2014 wynosiła odpowiednio: 2,93 proc., 5,60 proc. i 4,42 proc.

W trakcie poprzedniej kadencji rządu Orbana poziom życia Węgrów nie tylko nie wzrósł, ale się obniżył o ponad 3 proc.

W analizowanym okresie stopy procentowe na światowych rynkach finansowych istotnie zmalały. Dotyczyło to także Polski i Węgier. Cały czas jednak Węgrzy płacą wyższe odsetki niż my, a spadek oprocentowania polskich obligacji był nieco szybszy. W styczniu 2010 r. oprocentowanie węgierskich obligacji stanowiło 136 proc. oprocentowania polskich. W styczniu 2014 wskaźnik ten wzrósł do 139 proc.

Zobaczmy, jak kształtuje się jeden z najważniejszych wskaźników charakteryzujących sytuację przeciętnego obywatela – stopa bezrobocia. Na Węgrzech utrzymywała się w analizowanym okresie na stabilnym poziomie 10,8 proc., równym średniej unijnej. W tym samym czasie w Polsce była niższa i wynosiła średnio ok. 10 proc. Trzeba jednak podkreślić, że na Węgrzech stopa ta wykazywała lekką tendencję spadkową, a w Polsce nieznacznie rosła. Dla uniknięcia nieporozumień chcę podkreślić, że dane te liczone są według metodologii Eurostatu, a zatem mogą być porównywane, choć różnią się od liczonych według metodologii krajowych.

Bilans płatniczy

Aby nie być posądzony o jednostronność, przytoczę dane dotyczące ważnego wskaźnika makroekonomicznego, który na Węgrzech znacząco się poprawił, a mianowicie salda na rachunku obrotów bieżących bilansu płatniczego. W latach 2010–2013 średnioroczne saldo było dodatnie i wynosiło 1,2 proc. PKB, podczas gdy jeszcze w 2008 było ujemne (-7,5 proc. PKB). W tym samym czasie (2010–2013) Polska wykazywała saldo ujemne – średnio 3,8 proc. PKB.

Dodatnie nie może być oceniane pozytywnie bez zastrzeżeń. W uproszczeniu można stwierdzić, że saldo informuje o tym, czy dany kraj jest importerem czy eksporterem kapitału. Jeżeli krajowe prywatne oszczędności są niższe niż suma inwestycji i deficytu budżetowego, to taki kraj musi korzystać z oszczędności zagranicznych. Jeżeli saldo jest dodatnie, to dany kraj jest eksporterem kapitału netto. Węgry pod rządami Orbana przekształciły się z kraju importującego kapitał w kraj eksportujący kapitał. Czy było to korzystne z punktu widzenia długofalowych interesów węgierskiej gospodarki? Można mieć wątpliwości.

Węgry tak jak Polska należą do słabiej rozwiniętych państw UE, które powinny w umiarkowanym stopniu korzystać z kapitału zagranicznego w celu przyspieszenia tempa wzrostu i zbliżenia się do poziomu wyżej rozwiniętych krajów UE. W ostatnich latach były jednak eksporterem kapitału, co musiało wpłynąć negatywnie na krajową konsumpcję i inwestycje.

Jednak dzięki tym tendencjom w bilansie płatniczym międzynarodowa pozycja inwestycyjna Węgier się poprawiła. Zadłużenie zagraniczne netto spadło z 108 mld euro w 2010 r. do nieco ponad 91 mld euro w 2013. Wynikało to zapewne z wycofania części kapitału zagranicznego.

Węgry w latach 2010–2012 były prawdopodobnie jedynym krajem UE, w którym sektor finansowy się kurczył. Relacja jego aktywów do PKB spadła z 165,3 proc. PKB do 136,4 proc. W tym samym czasie wskaźnik ten wzrósł w UE z 496,2 proc. do 502,2 proc., w Polsce – z 111,2 proc. do 123 proc., a w Czechach – ze 142,5 proc. do 153,3 proc. Spadła także relacje do PKB zarówno kredytów, jak i depozytów węgierskiego sektora bankowego. Pierwsza z 52,7 proc. do 43,5 proc. Druga z 35,2 proc. do 35,1 proc. W Polsce odnotowano wzrost kredytów z 49,2 proc. do 50,5 proc. PKB, a depozytów z 43,6 proc. do 45,4 proc. W Czechach – odpowiednio z 53,1 proc. do 55,9 proc. PKB i z 71,5 proc. do 78,6 proc. Wprawdzie dzięki tym zmianom luka pomiędzy kredytami a depozytami sektora bankowego na Węgrzech zmniejszyła się z 17,5 pkt proc. w 2010 r. do 8,4 pkt proc. w 2012, ale i tak jest większa niż w Polsce (5,1 pkt proc.) i Czechach, gdzie zgromadzone w bankach depozyty są większe niż udzielonych kredytów o 22,7 pkt proc.

Trudno ocenić, czy kurczenie się sektora finansowego na Węgrzech jest efektem przemyślanej polityki mającej uwolnić kraj od „wyzysku międzynarodowych instytucji finansowych", czy też produktem ubocznym innych elementów strategii gospodarczej. Jakkolwiek po ostatnim kryzysie zaufanie do sektora finansowego spadło, to nie ulega wątpliwości, że poziom rozwoju tego sektora w istotnym stopniu determinuje możliwości rozwojowe gospodarki.

Ponieważ na Węgrzech, podobnie jak w innych krajach postsocjalistycznych, sektor finansowy jest znacznie słabiej rozwinięty niż w starej Unii, to jego kurczenie się jest raczej oznaką słabości, a nie siły, węgierskiej gospodarki. I może w przyszłości negatywnie wpływać na wzrost gospodarczy, który i dzisiaj nie jest oszałamiający.

Emigracja

Powyższe dane nie wskazują, by gospodarka kraju pod rządami Orbana miała szczególne sukcesy. Nie przeszkadza to jednak Węgrom, którzy zdecydowanie popierają jego rząd. Czy wynika to z niezachwianej miłości obywateli do swego przywódcy? Socjologowie, zwłaszcza prof. Radosław Markowski, mają co do tego poważne wątpliwości. Sugerują, że wyborcze sukcesy Viktora Orbana, ten swego rodzaju cud nad Balatonem, jest efektem nie tyle dobrych wyników gospodarki i bezgranicznego zaufania do jego rządów, ile słabości opozycji oraz specyfiki prawa wyborczego, uchwalonego przez obecnie rządzących. Wyjątkowo sprzyja ono utrzymaniu władzy.

Potwierdzeniem słuszności tych zastrzeżeń mogą być dane dotyczące emigracji. Po przejęciu władzy przez Orbana emigracja z węgierskiego raju istotnie wzrosła. W 2010 r. kraj opuściło ok. 10 tys. osób, przenosząc się do innych krajów UE. W 2012 liczba głosujących nogami obywateli wzrosła do 23 tys., czyli o 120 proc. W tym czasie emigracja z Polski także wzrosła – o 20 proc. W latach 2010–2012 z Polski emigrowało średnio 0,65 proc. populacji, zaś z Węgier 0,17 proc. Jakkolwiek w ostatnich latach liczba emigrujących Węgrów rośnie szybciej niż Polaków, to generalnie rzecz biorąc, nasi bratankowie wykazują mniejszą skłonność do opuszczania kraju.

Ocena premiera Orbana jest oczywiście sprawą Węgrów. To, że jego rząd cieszy się dużym poparciem rodaków, nie miałoby dla nas większego znaczenia, gdyby nie zachwyt, jaki wśród członków, a przynajmniej kierownictwa głównej partii opozycyjnej, wzbudzają jego dokonania. Prezes Jarosław Kaczyński wielokrotnie obiecywał, że przekształci Warszawę w Budapeszt. Program PiS na najbliższe lata pełny jest orbanowskich koncepcji. Na konferencji przed posiedzeniem gremiów partyjnych PiS poświęconych kwestiom programowym prezes Kaczyński stwierdził, że możliwości rozwojowe polskiej gospodarki na najbliższe lata zostały zablokowane, a ich odblokowanie może przynieść tylko program PiS wzorowany na podporządkowanej interesom narodowym polityce rządu premiera Orbana.

W Polsce zaczęła się seria wyborów – od europejskich poprzez samorządowe i prezydenckie do parlamentarnych. W tych wyborach, opierając się na maksymie Billa Clintona, Polacy będą zapewne podejmowali decyzje, oceniając szanse poprawy bytu materialnego. Prezes Kaczyński obiecuje, że podejmie skuteczną, wzorowaną na rozwiązaniach węgierskich politykę, która zapewni suwerenność gospodarki i wysoki jej wzrost.

Oceniając skutki polityki gospodarczej rządu premiera Orbana, można mieć poważne wątpliwości, czy jest to dobry wzorzec do naśladowania. Ci, którzy to dostrzegają, staną przed poważnym dylematem: powierzyć ponownie mandat sprawowania władzy PO, nawet mając uzasadnione obawy, czy dotrzyma obietnic wyborczych, czy też, głosując na PiS lub pozostając w domu, narażać kraj na niebezpieczeństwo, że po wygranych wyborach PiS swoje koncepcje gospodarcze zrealizuje i przekształci Polskę w „węgierski raj". Jest to naprawdę poważny, wymagający wnikliwego rozważenia dylemat.

Autor był członkiem RPP, obecnie pracuje na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie oraz w Wyższej Szkole Ekonomii i Informatyki w Krakowie

Od słynnego „gospodarka głupcze" Billa Clintona przyjmowano, że warunkiem sukcesu w wyborach jest stan gospodarki. Spektakularne zwycięstwo Viktora Orbana w wyborach krajowych na Węgrzech to okazja do sprawdzenia słuszności tego poglądu. Można postawić pytanie, jakie sukcesy gospodarcze w poprzedniej kadencji zapewniły Orbanowi tak wysokie poparcie. Udzielenie odpowiedzi na to pytanie jest o tyle istotne, że wśród polskich polityków są żarliwi wyznawcy jego politycznych i ekonomicznych koncepcji, zwolennicy zastosowania węgierskiego modelu nad Wisłą.

Pozostało 97% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację