Od słynnego „gospodarka głupcze" Billa Clintona przyjmowano, że warunkiem sukcesu w wyborach jest stan gospodarki. Spektakularne zwycięstwo Viktora Orbana w wyborach krajowych na Węgrzech to okazja do sprawdzenia słuszności tego poglądu. Można postawić pytanie, jakie sukcesy gospodarcze w poprzedniej kadencji zapewniły Orbanowi tak wysokie poparcie. Udzielenie odpowiedzi na to pytanie jest o tyle istotne, że wśród polskich polityków są żarliwi wyznawcy jego politycznych i ekonomicznych koncepcji, zwolennicy zastosowania węgierskiego modelu nad Wisłą.
PKB i konsumpcja
W swojej analizie porównałem wybrane wskaźniki ekonomiczne dla Węgier i Polski w ostatnich czterech latach. To okres, w którym Viktor Orban sprawował władzę, i wszelkie sukcesy, jak i niepowodzenia, winny być przypisane jego rządom. Analizę oparłem na danych Eurostatu sporządzonych na podstawie tej samej metodologii, toteż ich porównywalność nie powinna budzić wątpliwości.
Zacznijmy od najbardziej syntetycznego miernika sytuacji ekonomicznej, jakim jest tempo wzrostu PKB. W latach 2010–2013 na Węgrzech wyniosło ono przeciętnie 0,5 proc. Nie jest to wskaźnik oszałamiający, który wskazywałby na istotną przewagę polityki gospodarczej rządu Orbana, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że w tym samym czasie przeciętne tempo wzrostu w 28 krajach UE wyniosło 0,8 proc. W Polsce, która według wielu krajowych polityków i komentatorów znajduje się w głębokim kryzysie czy niemal w stanie rozkładu, wyniosło w tym okresie 3 proc., czyli było około sześciu razy wyższe niż na Węgrzech. Takie tempo wzrostu spowodowało, że węgierski PKB na mieszkańca wzrósł z 66 proc. średniej unijnej w 2010 r. do 67 proc. w 2012 (ostatnie dane Eurostatu). W tym samym czasie PKB na mieszkańca Polski wzrósł z 63 proc. średniej UE do 67 proc., czyli zrównał się z węgierskim. Zważywszy, że w 2013 r. PKB Polski rósł nieco szybciej niż Węgier, ta relacja uległa zapewne dodatkowo nieznacznej zmianie na naszą korzyść.
Tempo wzrostu PKB, jakkolwiek jest najbardziej syntetycznym miernikiem wzrostu, nie odzwierciedla w pełni sytuacji gospodarczej kraju, zwłaszcza sytuacji materialnej społeczeństwa, która dla nastrojów wyborczych ma znaczenie podstawowe. Takim miernikiem jest wzrost konsumpcji. W analizowanym okresie na Węgrzech spadała ona przeciętnie o 0,8 proc. rocznie, podczas gdy w całej UE rosła średnio o 0,2 proc. W tym samym czasie przeciętne tempo wzrostu konsumpcji w Polsce wynosiło 1,8 proc. rocznie. Tak więc w trakcie poprzedniej kadencji rządu premiera Orbana poziom życia Węgrów nie tylko nie wzrósł, ale wręcz się obniżył o ponad 3 proc.
Oczywiście przejściowy spadek konsumpcji w kraju nie powinien być bez zastrzeżeń oceniany krytycznie, bo może być przejawem długowzroczności władz, które większymi oszczędnościami i nakładami inwestycyjnymi chcą stworzyć lepsze podstawy pomyślności obywateli w kolejnych latach. Takiej prowzrostowej polityki w okresie poprzedniej kadencji rządu Orbana jednak nie obserwowaliśmy.