Jeszcze tylko dziś można zdecydować o pozostaniu uczestnikiem otwartego funduszu emerytalnego. Każda decyzja w tej sprawie winna być wynikiem osobistych przemyśleń ekonomicznych, ale wskutek polityki stała się formą protestu szerokiej rzeszy światłych ludzi niezgadzających się na przejadanie rezerw tylko po to, by rząd i państwo mogły spokojnie trwać bez konieczności podejmowania niezbędnych reform.
Decyzja o dalszym oszczędzaniu w OFE nie jest więc tylko kwestią naszych przewidywań co do wysokości przyszłych emerytur wypłacanych z pieniędzy zgromadzonych w funduszach emerytalnych czy zapisanych na kontach w ZUS. Te różnice będą niewielkie. Do OFE najbogatsi będą wpłacać maksimum około 3,5 tys. zł rocznie. Czyli przez całe zawodowe życie można będzie tam wpłacić najwyżej około 160 tys. zł, tj. mniej niż jedną piątą tego, co zabierze nam ZUS.
W tej sytuacji fakt, że ponad milion Polaków zdecydowało o pozostaniu w OFE, trzeba odczytywać jako demonstrację społeczeństwa. To próba pokazania, że zależy nam na gospodarce, finansach państwa i sprawiedliwości. Protest ten, niestety, jest daremny. W Polsce nie ma bowiem żadnej liczącej się siły politycznej, która by popierała ideę odkładania prawdziwych pieniędzy na emerytury zamiast natychmiastowego ich przejadania.
Decyzja o oszczędzaniu w OFE nie oznacza też, że jakąkolwiek część naszej emerytury wypłaci nam ktoś inny niż ZUS. Wszystkie oszczędności emerytalne i tak na koniec trafią do tej instytucji, która je natychmiast wyda. Oczywiście OFE najprawdopodobniej szybciej będą pomnażać nasze oszczędności niż papierowa waloryzacja kont w ZUS.
Prawdziwy sens protestu półtora miliona świadomych obywateli sprowadza się do tego, że nie pozwalają na natychmiastowe wydawanie ich oszczędności. Te pieniądze, zamiast ułatwić życie byle jakim politykom, będą pracować dla naszej gospodarki. Trafią na giełdę, a stamtąd do firm. Pozwolą na stworzenie miejsc pracy.