Młyny państwowych spółek mielą, delikatnie mówiąc, wyjątkowo statecznie. Od czasu, gdy większościowy pakiet akcji WARS SA trafił do Intercity w 2005 roku musiały upłynąć aż trzy lata do ogłoszenia programu Nowa Linia Obsługi. Miał on, jak podaje na swoich stronach WARS „skokowo podnieść jakość usług". Tempo owej skokowości jest, umówmy się, dyskusyjne. Natomiast efekty, zwłaszcza po odświeżeniu oferty pod koniec czerwca, są mocno zaskakujące dla kogoś, kto koleją jeździ sporadycznie.
Znajoma (obyta zresztą z najlepszymi restauracjami) z wyraźnym przejęciem opowiedziała mi jako najlepszą przygodę podróży z Wrocławia - wizytę w WARSie właśnie. Niezwykle uprzejma obsługa, ubrana zresztą w eleganckie uniformy, przywodzące na myśl drogie lokale. Bogate menu, oferujące nawet ostatni krzyk stołecznej mody kulinarnej, czyli burgery.
To nie koniec. Wszelkie dodatki można zmieniać według uznania. A także wziąć burgera np. bez... bułki, jeśli ktoś dba o linię. Do tego 3 sosy (keczup, majonez i winogronowy balsamiczny, skomponowany specjalnie przez szefa kuchni). Barman pyta nawet, jak mocno wysmażony ma być burger. A potem, już w trakcie jedzenia, podchodzi spytać, czy wszystko w porządku.
Możliwe, że za tymi zmianami stoi także chęć powstrzymania przez Intercity gwałtownego odpływu klientów. W ubiegłym roku firma straciła ich 4,5 mln. A tylko w I półroczu tego roku już 2,8 mln. Przyczyną tego, że klienci przesiadają się do innych środków lokomocji, jest przede wszystkim horrendalnie długi czas podróży na wielu trasach, spowodowany remontami torów.
Ale w tym tunelu jest już światełko. Według rozkładu na dziś, najszybciej z Warszawy do Gdańska jedziemy ok. 4,5 godz. A jest i połączenie o godz. 11, gdzie pociąg TLK jedzie (wg planu)... 10 godzin i 53 minuty.