Nie pozwolił, aby to OFE zwracało się do klienta z pytaniem, czy chce z nim pozostać. Wreszcie, zamiast deklarować się w samym funduszu, kazał odpowiedni wniosek składać do ZUS. Teoretycznie wszystko miało być proste – wzór deklaracji wisiał na stronie, po wypełnieniu można go było przesłać drogą elektroniczną, wysłać pocztą, albo osobiście złożyć w oddziale ZUS. Schody zaczynały się, gdy próbowaliśmy wybrać najprostszą metodę zadeklarowania pozostania przy OFE – platformę PUE.

Pomijam fakt, że najpierw trzeba było się zarejestrować, co mogło stanowić pewną przeszkodę. Internetowa witryna rzadko kiedy działała prawidłowo, a w ostatnich dniach lipca, czyli pod koniec wyznaczonego przez rząd okienka na składanie deklaracji, zupełnie odmówiła współpracy. Nie lepiej było w oddziałach – wszyscy, którzy czekali do ostatniej chwili, musieli swoje odstać w kolejkach. Małym pocieszeniem był fakt, że około południa ZUS podjął decyzję o wydłużeniu 31 lipca godzin pracy urzędników. Informacja o tym miała nikłą szansę dotrzeć do zainteresowanych.

Mimo tych trudności prawie 1,4 mln osób – według danych na 30 lipca – deklarację złożyło. Biorąc pod uwagę determinację części Polaków, aby wbrew propagandzie rządu przy OFE pozostać, myślę, że w ostatnim dniu w okienkach ZUS mogło zostać złożonych nawet ok. 300 tys. wniosków. Ilu z nas ostatecznie pokazało rządowi, że nie zgadza się z decyzją podjętą za naszymi plecami, aby nasze pieniądze przenieść do ZUS? Dowiemy się w połowie sierpnia, gdy będzie wiadomo, ilu Polaków wysłało deklaracje pocztą.

Ale to, że system ZUS nie działał jak powinien, w oddziałach tłoczyli się ludzie w kolejkach do okienek, a decyzji o wydłużeniu czasu pracy urzędników nie podjęto z odpowiednim wyprzedzeniem i nie poinformowano o tym Polaków, nie będzie miało żadnych konsekwencji. Bo kto miałby za to odpowiedzieć? Rządowi urzędnicy, którym na rękę jest, że część z nas machnęła ręką i uznała, że może w tym ZUS nie będzie tak źle? Otóż będzie, i przekonamy się o tym już niedługo.

Elżbieta Glapiak