To proste, są one w tak marnej kondycji (linie, bo rządy żywią się same), że prywatyzacja nie wchodzi w rachubę – nie ma chętnych, by brać sobie na głowę długi, związki zawodowe i rozdęte koszty państwowego bankruta. Po drugie, politycy głoszą, że bez własnej linii lotniczej naród straci połączenia ze światem, miasta upadną itd. Banialuki te potrzebne są jedynie po to, by usprawiedliwić drenaż kieszeni podatników, a czasem by zapewnić sobie tańsze bilety. Po trzecie wreszcie, i być może najważniejsze, likwidacja firmy zatrudniającej kilka czy kilkanaście tysięcy państwowych pracowników ma w demokracji swój koszt polityczny i rządy nie chcą go płacić.

LOT swoje już dostał i jeszcze weźmie. Kroi się też ratunkowy program dla górników. Jastrzębska Spółka Węglowa, która włożyła pożyczone półtora miliarda złotych w ratowanie Kompanii Węglowej, właśnie ogłosiła, że sama ma gigantyczne straty w I półroczu – ponad 300 mln. Jej akcje kosztują o połowę mniej niż rok temu i z grubsza jedną czwartą tego, co w debiucie. Dlatego górniczy związkowcy coraz mocniej naciskają, żeby zapłaciła za ich dobrobyt energetyka, czyli konsumenci. Tu już nie chodzi o drobne 800 mln złotych dotacji podatników do LOT, tylko o ciężkie miliardy transferowane od odbiorców energii elektrycznej do górnictwa przez wiele lat. W ten czy inny sposób do tego zresztą dojdzie.

Pytanie, czy tak samo działoby się, gdyby panowała w Polsce nie demokracja, lecz system autorytarny. Kilka dni temu przeczytałem komentarz Edwarda Hadasa z Reutersa , który zauważa, że rządy autorytarne mają większe pole manewru, szybciej działają np. w kwestii inwestycji, łatwiej przełamują opór biurokracji i interesy grupowe. Z drugiej strony, brak demokratycznej, oddolnej kontroli, ułatwia korupcję, czy bogacenie się dzięki bliskim relacjom z władzami.

Nie każdy egzemplarz modelu mniej lub bardziej autorytarnego jest skuteczny, jeśli chodzi o wzrost gospodarczy. Rosyjski jest do niczego ekonomicznie, natomiast turecki działa całkiem dobrze. Autorytaryzm chiński odniósł wielki sukces makrogospodarczy (choć jego kontynuacja nie jest pewna), a argentyński regularnie doprowadza od stu lat jeden z najbogatszych krajów świata do bankructwa.

Za kilkanaście miesięcy władza w Polsce może przejść w ręce ludzi o nieco większych – jak się wydaje - skłonnościach do rządów autorytarnych. Czy dla gospodarki oznacza to nieszczęście? Może, ale nie musi. Bowiem istotny jest inny spór - ten, który toczy się między wielbicielami etatyzmu (kolektywizmu), a zwolennikami wolnego rynku. Istotne są wartości - sposób traktowania gospodarki, przedsiębiorstw, regulacji, podatków, konkurencji. Niestety, obawiam się, że w polskich warunkach dotacje dla górników i LOT, a także oszalałe regulacje i podatki, zaaplikują nam i „demokraci", i „autokraci" .