Rz: Sankcje, jakie Zachód nałożył na Rosję, uderzają w otoczenie prezydenta, państwowe firmy i banki, ale i w zwykłych konsumentów. Jak ocenia pan cierpliwość Rosjan?
Góra na dwa–trzy lata. Ale mam nadzieję, że tak długo nie będziemy musieli czekać. Bo to nie sankcje są powodem fatalnego stanu rosyjskiej gospodarki, ale polityka rządu, który od dziesięciu lat korzysta z wysokich cen ropy naftowej, wydając pieniądze nie na to, na co powinien. Pieniądze z ropy i gazu pozwoliły Putinowi i Miedwiediewowi zatrzymać reformy, jakie rozpoczął mój rząd. W efekcie od dwóch lat nie rośnie produkcja przemysłowa, nie zwiększa się PKB, a w tym roku zapowiada się recesja. Sankcje, jakie wprowadził Zachód, nie są wymierzone w rosyjskich konsumentów. Kiedy restauracja sushi w Moskwie zamyka się, bo nie można kupić łososi, nie jest to wynik zachodnich sankcji, ale kontrsankcji nałożonych przez rząd na import żywności z Zachodu. Putin doskonale się orientuje, że sankcje nie są przeciwko rosyjskim konsumentom czy krajowi jako takiemu, ale przeciwko niemu i jego otoczeniu. Zdecydował się na wprowadzenie obostrzeń w imporcie, żeby ludzie ucierpieli, bo nie mogą kupić produktów, jakie były w sklepach. Na wsi rosyjskich sankcji nikt nie odczuwa – tam ludzie jedzą to, co wyprodukują. Sankcje zachodnie wymierzone są w sektor gazowy, finansowy, w agresywną politykę Rosji wobec Ukrainy.
Czy i Rosjanie tak je rozumieją?
Jestem zaszokowany, że większość Rosjan popiera politykę Putina w sprawie aneksji Krymu i do pewnego stopnia plany wobec wschodniej Ukrainy. To efekt propagandy, skutecznej nawet wobec tych, którzy korzystają z internetu. 85 proc. Rosjan popiera Putina.
Czy można ocenić, ile Rosję będzie kosztowała taka polityka?