Polska jako jeden z pierwszych krajów Unii Europejskiej złożyła i jako trzeci podpisała z Komisją Europejską tzw. umowę partnerstwa czyli podstawowy dokument jeśli idzie o wykorzystanie pieniędzy europejskich na lata 2014-2020. Drugi krok to wynegocjowanie treści programów operacyjnych, tak krajowych, jak i regionalnych. Te pierwsze polski rząd przyjął w styczniu br. i wtedy też wysłał do Brukseli. Marszałkowie swoje programy wysłali tam w kwietniu.
W lipcu odbyła się pierwsza runda rozmów rządu z Komisją Europejską na temat programów krajowych, ale drugiej na razie nie było choć się na nią zanosiło we wrześniu. Teraz wiadomo już, że programy krajowe będą musiały zaczekać i że rozmowy o nich mogą skończyć się dopiero w listopadzie lub grudniu. Dlaczego? KE postanowiła w trybie pilnym zająć się programami regionalnymi na lata 2014-2020. Ma temu służyć dwutygodniowy maraton spotkań ze wszystkimi marszałkami w Warszawie, który rozpoczął się w poniedziałek. Cóż tak przypiliło urzędników z Brukseli? Nic innego jak wybory samorządowe w naszym kraju. W Brukseli zorientowano się, że mogą one doprowadzić do zmian w zarządach województw i za chwilę rozmówcami Komisji mogą być inni marszałkowie.
Jak mówią oficjalnie urzędnicy resortu infrastruktury i rozwoju to świadoma decyzja Komisji, która nie chce wracać po wyborach do negocjacji na temat programów dla województw dlatego rozmowy z obecnymi, znanymi sobie marszałkami chce zakończyć już w październiku. Dopiero potem powróci do rozmów o programach krajowych. To niewątpliwie sprytny ruch ze strony Brukseli, która mając zatwierdzone już przed wyborami programy regionalne uniezależni się w ten sposób od ich wyników i ewentualnych zmian na szczytach władz w regionach. A ryzyko, że nowe władze województw chciałyby innych zapisów niż obecne jest spore. Posunięcie Brukseli jest sprytne także dlatego, że obecnym marszałkom również zależy na szybkim zamknięciu negocjacji, bo nowymi programami chcą się pochwalić przed swymi wyborcami. To może dać przewagę Brukseli, która będzie mogła na nich wywierać presję, aby szybko przyjmowali zapisy niekoniecznie im pasujące.
Wpływu wyborów na te negocjacje nie da się wyeliminować. Można mieć tylko nadzieję, że marszałkowie nie dadzą się "ograć" i nie przedłożą tempa negocjacji nad ich treść.