Niebezpieczną zabawką w ich rękach jest oczywiście Grecja i jej obecność w strefie euro. Co prawda, trudno uwierzyć w ostrzeżenia ateńskiego rządu, że ewentualna secesja z eurolandu przyniosłaby światowemu systemowi finansowemu biliony dolarów strat, ale z pewnością nie pomogłaby europejskiej i światowej gospodarce mozolnie podnoszącej się z kryzysu.

Bezpośrednie koszty ekonomiczne Grexitu byłyby jednak tylko drobnym ułamkiem szkód, jakie poniósłby na tym projekt polityczny o nazwie Unia Europejska. Przez wiele lat europejscy politycy zapewniali wszystkich, że wyjście całego kraju ze strefy euro jest niemożliwe. Teraz ich zapewnienia mogą się okazać mniej warte od papieru, z którego zrobiono greckie obligacje. Spekulanci szybko zaczną się zastanawiać, czy podobną drogą jak Grecja nie pójdzie Hiszpania (gdzie na jesieni władzę może zdobyć radykalnie lewicowa partia Podemos), Portugalia lub Włochy.

Jeśli Bruksela dopuści do secesji Grecji, pokaże całemu światu, że nie potrafi rozwiązywać własnych problemów, i skompromituje się o wiele bardziej niż przy okazji wojny na Ukrainie. Totalnie skompromituje się też MFW, który przez pięć lat udzielał kolejnym ateńskim rządom tak „genialnych" rad, że Grecja stała się gospodarczą ruiną. W takim przypadku UE i Fundusz zrobiłyby z obecnego greckiego rządu męczennika dla radykalnej lewicy z całego świata, dając dodatkową zachętę w skrzydła radykałom, tak jak USA w 1954 r., niepotrzebnie robiąc męczennika z gwatemalskiego lewicowego prezydenta Jacobo Arbenza, zwiększyły poparcie dla komunistów w całej Ameryce Łacińskiej.

Wyrzucając Grecję ze strefy euro, MFW i UE dałyby też prezent Putinowi. Zbankrutowany kraj obrażony na zachodnie instytucje łatwiej bowiem byłoby skolonizować rosyjskim oligarchom i mafiozom.