Choć układem z Schengen zniesiono granice między krajami członkowskimi, wciąż istnieją bariery, które je dzielą. Dlatego wspólna infrastruktura energetyczna (w tym gazowa i naftowa), transportowa i teleinformatyczna powinna być dziś jednym z priorytetów UE. Bez niej trudno uznać integrację za pełną.
Kluczowa w tym kontekście wydaje się zwłaszcza energetyka. Ceny energii w Europie należą bowiem do najwyższych na świecie. Mieszkaniec naszego kontynentu za energię elektryczną płaci 2,5 razy więcej niż Amerykanin. To m.in. konsekwencja tego, że w UE nie ma jednej, wspólnej polityki energetycznej, tylko 28 niezależnych, często niespójnych czy wręcz całkowicie sprzecznych. To sytuacja niedopuszczalna. Dominują jednak partykularne interesy, w tym koncernów z Polski, które obawiają się rywalizacji z niskoemisyjnymi źródłami: czeskim atomem czy niemieckimi wiatrakami. Integracja energetyczna to większe bezpieczeństwo krajów członkowskich i ograniczenie nadmiernych kosztów, by unijna gospodarka mogła być konkurencyjna wobec amerykańskiej, chińskiej czy dynamicznie rozwijającej się afrykańskiej. Stawka jest wysoka, a cena? Eksperci szacują, że na uruchomienie transgranicznych połączeń infrastrukturalnych potrzeba 50 mld euro. To nic w porównaniu z 240 mld euro, jakie UE wpompowała w bankrutującą Grecję. Tak jak 63 lata temu idea UE rodziła się wraz z powstaniem Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, tak dziś czas na kolejny krok w integracji – wspólnotę energetyczną. W Brukseli powinni zdać sobie sprawę, że jeśli nie będziemy działać wspólnie i nie uświadomimy sobie, iż przemysł oparty na energii może uciec do USA, czeka nas poważny problem.