Między innymi dlatego, że mamy jej nadprodukcję, a ewentualne ubytki i tak dosyć łatwo w globalnej gospodarce uzupełnić. Eksperci szacują więc, że w kolejnych miesiącach żywność może zdrożeć maksymalnie 1–2,5 proc.

Dla konsumentów to dobra wiadomość. Suszę jakoś w naszych portfelach odczujemy (także w rachunkach za prąd i wodę za sierpień), ale nie będzie to ciężar nie do udźwignięcia. Tym bardziej że np. wyższe ceny żywności powinny być rekompensowane przez taniejące paliwa.

Paradoksalnie jednak ograniczony wpływ suszy na rynkowe ceny niekoniecznie musi cieszyć Ministerstwo Finansów. Stwierdzenia, że resort niecierpliwie czeka, aż jedzenie, paliwa czy prąd mocno zdrożeją, byłoby pewnym nadużyciem, ale faktem jest, że kasa państwa na trwającym już od ponad rok spadku cen mocno cierpi. Im mniej bowiem konsumenci płacą w sklepach, tym mniejszy podatek VAT wpływa do publicznej kasy. Po sześciu miesiącach dochody z tego tytułu były już o 4,7 mld zł niższe niż rok wcześniej, podczas gdy resort finansów planował ich wzrost. Tych strat do końca roku nie da się już nadrobić i budżet musi porządnie zaciskać pasa.

Ale skoro susza nie pomoże budżetowi, to pomoże może PiS. Rząd dla doraźnych celów budżetowych nie może prostym dekretem podnieść cen rynkowych (chyba że jest to podwyżka akcyzy). Ale PiS ma i na to receptę. Podatek do hipermarketów skutecznie podniesie ceny w największych sklepach. Może to wpłynąć także na cały rynek. Budżet państwa zyska, a my stracimy podwójnie: na samym podatku i na VAT od droższych towarów.