Trzy wiadomości przedarły się do mojej świadomości przez wyjątkowy w tym roku letni upał i zaskakująco ułożyły się w pewną całość.
Zatroskanie zamiast realnych planów
Po pierwsze, okazało się, że nasz system energetyczny jest bliski załamania i to zarówno w zakresie mocy wytwórczych, jak i sieci przesyłowych. Wiąże się to z dramatycznym deficytem wody w skali kraju. Oba tematy znane są od dziesiątków lat i pojawiają się w debacie publicznej jak deus ex machina przy takich okazjach jak ekstremalne upały czy mrozy. Politycy wyrażają rytualne „zatroskanie sytuacją", nie zapominając obarczyć odpowiedzialnością przeciwników politycznych i sprawy wracają do stanu normalnego, czyli do funkcjonowania z dnia na dzień, do następnego kryzysu lub załamania. A zasadnicze decyzje w takich „drobnych sprawach", jak energetyka jądrowa czy ogólnie problem źródeł energii lub zmiana zasad gospodarki wodnej odkładane są już nie z roku na rok, ale z dekady na dekadę. Niekiedy, jak w przypadku energetyki jądrowej, naprawdę nie wiadomo, czy śmiać się czy płakać.
Sprawy nie są jednak zabawne. Zmiana składu naszej „mieszanki energetycznej", a zwłaszcza nieuniknione zmniejszenie w niej udziału węgla to proces, który musi być zaprogramowany na dziesięciolecia. Dotyczy bowiem rozwoju regionalnego obszarów stopniowo wycofywanych z działalności górniczej i pozyskiwania do współpracy środowisk pracowniczych przez wiarygodne propozycje atrakcyjnych perspektyw.
Nie da się tego uniknąć, patrząc na ogólnoświatowe trendy, chociażby ogłoszony ostatnio w USA „odwrót od węgla". Koszty energii mają zasadnicze znaczenie dla pozycji konkurencyjnej przemysłu każdego kraju. Nie ma tu miejsca na emocjonalne myślenie życzeniowe.