Z przykrością trzeba stwierdzić, że tak, a dowodzą tego – nie po raz pierwszy – związkowcy.
Kiedy w zeszłym tygodniu prezydent powoływał Radę Dialogu Społecznego, w której zasiąść mają m.in. pracodawcy, związkowcy i ministrowie, to miałem wrażenie, że tak właśnie powinien wyglądać dialog. I miałbym też wrażenie, że w największym stopniu będzie o ten dialog dbała cała organizacja kierowana przez przewodniczącego-elekta owej Rady – Piotra Dudę, szefa NSZZ „Solidarność". Miałbym takie wrażenie, gdyby nie dość bogate doświadczenie rozmów, negocjacji i przepychanek, a także prób respektowania umów zawieranych z częścią środowisk związkowych. Choć muszę stwierdzić, że tym razem udało im się przejść samych siebie.
W tym samym bowiem czasie, w którym prezydent wręczał powołania do Rady i ujawniono, że Piotr Duda będzie jej szefem, jego kolega, Dominik Kolorz, szef regionu śląsko-dąbrowskiego „Solidarności", pod sejmem i Kancelarią Premiera urządzał kolejną awanturę pod jakże nośnym hasłem: „Ch..., dupa i kamieni kupa", tyle że w pierwszym słowie kropeczki były zastąpione słowami.
Muszę stwierdzić, że znam dwa rodzaje dialogu. Jeden to taki, który dość powszechnie uchodzi za dialog. Według słownika PWN to: „wymiana zdań, myśli, poglądów, argumentów mająca na celu poznanie prawdy lub przekazanie jej drugiemu człowiekowi, stworzenie międzyosobowej więzi lub przestrzeni dla wspólnego działania".
Taki dialog datuje się od czasów Sokratesa i był konsekwentnie wdrażany oraz rozwijany przez dwa i pół tysiąca lat, dopóki nowej definicji, metodą faktów dokonanych, nie stworzył inny wybitny umysł – pan Dominik Kolorz. Pisałem o tym na tych łamach przed miesiącem i muszę powiedzieć, że wspomniany związkowy awanturnik jest w swojej wersji dialogowania bardzo konsekwentny. Dialog a la Kolorz cechują bluzgi, pogróżki, petardy i trucie dymem z palonych opon.