Centralne banki czy niańki

Kiedyś banki centralne były dla instytucji finansowych pożyczkodawcą ostatniej instancji, a teraz raczej pierwszej – pisze były członek RPP.

Publikacja: 26.10.2015 20:00

Centralne banki czy niańki

Foto: Fotorzepa, Rafał Guz

Zmiany regulacyjne, jakie nastąpiły po niedawnym globalnym kryzysie bankowym, są bez porównania mniejsze niż te po kryzysie lat 30. Jedna jednak zmiana jest równie ważna, jak tamte, jakkolwiek nie jest powszechnie zauważana. Podobnie jak w przeszłości wprowadzono ubezpieczenie depozytów bankowych, tak teraz wprowadzono (jeśli nawet nie de jure, a tylko de facto) ubezpieczenie depozytów hurtowych.

Depozyty tak nazywane to w decydującej mierze krótkoterminowe pożyczki banków lokowane w innych bankach, w co włączyły się z czasem także różnego typu fundusze lewarowane (shadow banks), które (podobnie jak banki) przyjmują krótkoterminowe depozyty i kupują papiery wartościowe (głównie obligacje). Wielkie konglomeraty finansowe tworzono w dużej mierze właśnie po to, by także depozyty hurtowe były w praktyce gwarantowane, co w ciągu ostatnich lat rzeczywiście się stało, a wymusiły to globalne skutki upadku Lehman Brothers.

Przypomnijmy, że jego upadek nastąpił jesienią 2008 r., gdy pojawiła się informacja, że kupił duży portfel obligacji strukturyzowanych, których ceny silnie spadły. Na wieść o tym ponad 100 funduszy arbitrażowych (hedge funds) prawie natychmiast wycofało z Lehmana swoje krótkoterminowe depozyty, które trzymały w nim w formie transakcji repo (od repurchase agreements – red). Lehman upadł między innymi właśnie dlatego, że Fed nie dostarczył mu płynności wystarczającej, by przetrwał.

Zabójczy wir spadających cen

Te same problemy pojawiły się zaraz po tym w bankach inwestycyjnych i shadow banks. Paniczna ucieczka depozytów hurtowych zmuszała je do gwałtownej wyprzedaży aktywów, co po angielsku określa się malowniczo jako fire sales. Pojawił się zabójczy dla instytucji finansowych wir spadku cen obligacji i rosnących strat bilansowych.

Wtedy już jednak Fed ruszył rynkom z pomocą. Kupił obligacje MBS (mortgage backed securities – red.) o wartości przekraczającej 1 bilion dolarów, by ustabilizować ich ceny. Szybko uruchomił kolejne programy, oferujące bankom inwestycyjnym i shadow banks prawie nieograniczony dostęp do płynności.

Fed, a później inne duże banki centralne nie ogłosiły, że wprowadzają system ubezpieczenia depozytów hurtowych, bo de jure to nie nastąpiło. W praktyce jednak właśnie to się stało w odniesieniu do dużych banków. W tytule dokumentu, wydanego w tej sprawie przez Bank Anglii, pojawia się określenie „ubezpieczenie płynności", które dobrze oddaje istotę zmian, które się dokonały.

Zmiany te wpłynęły na rolę, jaką banki centralne odgrywają na rynkach finansowych.

Fundamentalna zmiana

Kiedyś bank centralny był dla instytucji finansowych pożyczkodawcą ostatniej instancji, o którym nie było do końca wiadomo, czy zdecyduje się im pomóc. Niepewność z tym związaną traktowano zawsze jako ważny czynnik powstrzymujący banki od podejmowania nadmiernego ryzyka. Jeśli ta niepewność zanika w przypadku dużych banków i shadow banks, to mamy do czynienia ze zmianą systemową. Banki centralne stają się pożyczkodawcami pierwszej, a nie ostatniej instancji.

W interesie wielkich korporacji

Dodajmy, że za zmianą, o której mowa, stoją także potrzeby wielkich korporacji, które od lat mają ogromne zasoby wolnej gotówki i nie bardzo wiedzą, co mają z nią robić. Lokują ją więc w bankach i funduszach pieniężnych, a najchętniej właśnie w funduszach lewarowanych, które ze względu na podwyższony poziom ryzyka oferują wyższe oprocentowanie.

Problem jednak w tym, że firmy, które tak „parkują" gotówkę, wycofają ją na pierwszy znak, że z shadow banks jest coś nie tak. Jaką zastosowano na to receptę? Przekształca się centralne banki w centralne niańki.

Zmianę tego rodzaju można by uznać za rozsądną, skoro chroni wszystkich przed konsekwencjami poważnych kryzysów bankowych. Rzecz jednak w tym, że im mniej niepewności, czy bank centralny w razie potrzeby wesprze instytucje finansowe płynnością, tym większa pokusa ich angażowania się w ryzykowne transakcje, ponieważ w finansach – inaczej niż w innych branżach – oczekiwane zyski rosną głównie pod wpływem zwiększania się wielkości podejmowanego ryzyka.

Stopniowe przekształcanie się banków w pożyczkodawców pierwszej instancji uzasadnia się oficjalnie stwierdzeniem, że zmiany, jakie zaszły w systemie regulacji banków nie pozwalają im na podejmowanie nadmiernego ryzyka. O takiej konstatacji da się jednak powiedzieć wszystko oprócz tego, że można na to z pewnością liczyć.

Profesor Andrzej Sławiński jest dyrektorem Instytutu Ekonomicznego NBP, w latach 2004–2010 był członkiem Rady Polityki Pieniężnej.

Zmiany regulacyjne, jakie nastąpiły po niedawnym globalnym kryzysie bankowym, są bez porównania mniejsze niż te po kryzysie lat 30. Jedna jednak zmiana jest równie ważna, jak tamte, jakkolwiek nie jest powszechnie zauważana. Podobnie jak w przeszłości wprowadzono ubezpieczenie depozytów bankowych, tak teraz wprowadzono (jeśli nawet nie de jure, a tylko de facto) ubezpieczenie depozytów hurtowych.

Depozyty tak nazywane to w decydującej mierze krótkoterminowe pożyczki banków lokowane w innych bankach, w co włączyły się z czasem także różnego typu fundusze lewarowane (shadow banks), które (podobnie jak banki) przyjmują krótkoterminowe depozyty i kupują papiery wartościowe (głównie obligacje). Wielkie konglomeraty finansowe tworzono w dużej mierze właśnie po to, by także depozyty hurtowe były w praktyce gwarantowane, co w ciągu ostatnich lat rzeczywiście się stało, a wymusiły to globalne skutki upadku Lehman Brothers.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację