Jej reformy mają zatkać dziury w tych narodowych regulacjach, które okazują się dyskryminujące dla firm i konsumentów z zewnątrz. Ma to przynieść niebagatelne korzyści nie tylko biznesowi, ale całej unijnej gospodarce: według Bieńkowskiej ujednolicenie rynku usług może zwiększyć europejski PKB nawet o 2 proc.

Diagnoza słuszna, cel szczytny, ale czy nowa strategia przyniesie oczekiwane rezultaty? Walka z ograniczeniami na narodowych rynkach usług przypomina walkę z wiatrakami. Raczej trudno bowiem podejrzewać, że rządy poszczególnych krajów łamią świadomie ogólną dyrektywę i wprowadzają (lub dotychczas nie usunęły) regulacje dyskryminujące zagraniczny biznes czy konsumentów. To raczej rozwiązania, których szkodliwość dla jednolitego rynku wychodzi w praktyce. Dlatego nie można ich usunąć jednym unijnym rozporządzeniem. Pewnie skończy się na tym, że Komisja Europejska będzie ręcznie wyłuskiwać nieprawidłowości i prosić o ich usunięcie, co będzie pracą praktycznie bez końca. Albo inaczej – Komisja zacznie tworzyć przepisy, które miałyby na celu eliminowanie złych przepisów, ale tu także wpadamy w jakieś błędne koło.

Patrząc z tego punktu widzenia, wolałabym, by Bruksela w pierwszej kolejności wzięła się za porządkowanie systemu podatku VAT. A tam największym problemem jest zerowa stawka dla wewnętrzwspólnotowych dostaw. Takie rozwiązanie, ponoć wprowadzone w UE tylko na chwilę, zostało dostrzeżone przez przestępców podatkowych jako szansa na miliardowe zarobki. Szansę tę oczywiście wykorzystali, powstały ponadnarodowe grupy przestępcze, które kilka lat temu zawitały także w Polsce. Na ich działalności tracimy po 40–50 mld zł rocznie. Gdyby Komisja zamknęła furtkę zerowego VAT, efekty dla gospodarki, a przede wszystkim dla naszego narodowego budżetu, zobaczylibyśmy znacznie szybciej.