Prowadzony obecnie przetarg na śmigłowiec wielozadaniowy wzbudza wiele kontrowersji. Wątpliwości budzą zarówno kryteria wyboru sprzętu przyjęte przez MON, jak i sama formuła postępowania przetargowego, znacznie odbiegająca od obowiązujących w takich sytuacjach standardów.
Polityczne podteksty
Ministerstwo Obrony Narodowej robiło wszystko, aby zdążyć z podpisaniem umowy na dostawy francuskich śmigłowców Caracal jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Dobitnym tego przykładem były testy caracala, które odbyły się w ekspresowym tempie, w ciągu zaledwie kilku dni roboczych. To podejście było złamaniem podstawowych zasad przy tego typu postępowaniach.
Profesjonalny test powinien się odbywać we wszystkich możliwych warunkach pogodowych, pod nadzorem komisji resortowej, według ściśle rozpisanego scenariusza. W tym przypadku program prób przygotował sam Airbus Helicopters, firma produkująca właśnie caracale.
Równie zaskakujące było zaangażowanie w sprawę przetargu, w okresie prezydenckiej kampanii wyborczej, prezydenta Komorowskiego, który osobiście ogłosił zaproszenie do kolejnego etapu Airbus Helicopters. Wzmocniło to przekaz, że to właśnie caracal najlepiej sprawdzi się w polskiej armii. Pojawiły się również sygnały, że politycy związani z rządem Ewy Kopacz próbowali wpłynąć na media publiczne, nie dopuszczając do publikowania krytycznych ocen wobec MON i wybranego śmigłowca.
Formalne przyczyny odrzucenia ofert
Po prawie trzech latach postępowania przetarg osiągnął fazę, w której oceniono tylko jedną ofertę i zaproszono tylko jedną firmę do testów poligonowych. Zwycięzcą okazał się caracal. MON, po odrzuceniu oferty PZL-Świdnik, poinformował, że przyczyną niezaakceptowania jego propozycji były względy formalne – dotyczyło to m.in. terminu dostarczenia śmigłowców.