To właśnie eksport nakręca dziś najmocniej wzrost tej rozwijającej się od dziesiątków lat branży. Ale dużo dzieje się też na naszym krajowym rynku. Większy optymizm wpływa też na to, że sięgamy po kosmetyki z wyższej półki cenowej (bo na te podstawowe, jak mawia każda kobieta, pieniądze znajdą się zawsze).
Niebagatelne znaczenie w promowaniu polskich specyfików pielęgnacyjno-upiększających mają powstające jak grzyby po deszczu drogerie. O ile kilka lat temu na uginających się od kremów, mleczek, żeli czy szamponów półkach najmocniej eksponowano marki francuskich, angielskich czy szwajcarskich koncernów, o tyle dziś nasze marki zajmują na nich równie ważną, jeśli nie ważniejszą – w wielu segmentach cenowych – pozycję. Pojawiają się też nowe marki, których popularność z czasem rośnie.
Firmy kosmetyczne dobrze o tym wiedzą. Dlatego przez lata inwestowały w reklamę, dobrą ekspozycję i zachęcające do kupna opakowania, ale także w to, co na dłuższą metę liczy się bardziej, czyli laboratoria pracujące nad jakością specyfików. W tym aspekcie na przestrzeni lat wiele się zmieniło. – Kosmetyki tej marki mają lepszy skład niż ich odpowiedniki znanej francuskiej firmy – zachwala moja kosmetyczka, wskazując na polski brand, kiedyś uznawany za tzw. niską półkę. Od tamtego czasu wiele wody upłynęło. Dziś ów koncern w ofercie ma specyfiki dla pań (o różnej zasobności portfela), w tym z tzw. serii medycznej, ale też dla panów i dzieci.
Podczas zakupów często widzę odwiedzające nasze drogerie panie, które posługują się językiem rosyjskim, ale nie tylko. Podczas jednej z takich wizyt obserwuję dwie rozmawiające po angielsku kobiety: jedna wkłada do koszyka krem polskiej marki z najwyższej półki cenowej, zachwalając go i narzekając, że nie może go kupić u siebie. To chyba dobry moment na ekspansję owej marki. Zwłaszcza że za granicą nasze firmy mogą wygrać nie tylko ceną, ale także jakością.