Ostatnie lata przyzwyczaiły inwestorów do błyskawicznych zwrotów z nieruchomości i ogromnego zysku w bardzo krótkiej perspektywie. Dzięki dużemu zainteresowaniu inwestycjami firmy zajmujące się działalnością deweloperską notowały kilkukrotny wzrost obrotów. Pomagały im w tym banki, które chętnie udzielały kredytów, zwłaszcza na zakup gruntów (których ceny również gwałtownie wzrosły, zwłaszcza w dużych miastach). Funduszy jednak nadal było zbyt mało, dlatego w szczycie „budowlanej górki” deweloperzy sprzedawali tzw. dziury w ziemi, czasem nie mając nawet pozwolenia na budowę. Po cichu liczyli bowiem, że wzrost cen i marża ze sprzedaży pozwolą im na sfinansowanie kolejnej inwestycji. A ponieważ nabywców nie brakowało, interes jakoś się kręcił. W efekcie ostatni kwartał ubiegłego roku i pierwsza połowa bieżącego roku przyniosły znaczący wzrost podaży na rynku nieruchomości. Nowych mieszkań zrobiło się bardzo dużo, więc i klienci stali się bardziej wybredni. Podobnie banki, które – przestraszone kryzysem finansowym na Zachodzie – zaczęły być bardziej ostrożne w finansowaniu inwestorów. Ta zmiana sytuacji na rynku nieruchomości wymusiła na deweloperach o w miarę stabilnej sytuacji finansowej obniżki cen i bonusy (wyższy standard wykończeniowy, gratisowe miejsce parkingowe itp.). Natomiast firmy deweloperskie, które całą swoją działalność opierały na przyszłych zyskach od klientów lub liczyły na kredyt bankowy, stanęły przed groźbą upadłości.
[srodtytul]Stagnacja czy kryzys?[/srodtytul]
Nowe okoliczności zmusiły firmy operujące na rynku nieruchomości do zmiany prognoz dotyczących długoterminowych wzrostów. Za sprawą inflacji realne ceny nieruchomości poszły w dół, a rosnące ceny kredytów sprawiły, że coraz większa liczba nieruchomości jest warta mniej, niż zaciągnięte pod nie pożyczki bankowe. Rosną też stopy procentowe uchwalane przez Radę Polityki Pieniężnej i oprocentowanie pożyczek międzybankowych. Na giełdach światowych dominują spadki,a analitycy zapowiadają spowolnienie wzrostu PKB w Polsce. Tymczasem na rynku mamy coraz więcej nowych mieszkań, których budowę rozpoczęto kilkanaście miesięcy temu. Mieszkania bezpośrednio od deweloperów konkurują ze spekulacyjnymi, które zostały oddane rok, dwa lata temu. Zdaniem Barbary Stępkowskiej z agencji nieruchomości Goldhaus & Gold Open Money kłopoty deweloperów ze sprzedażą i finansowaniem inwestycji nie mają wiele wspólnego ze światowym kryzysem bankowym, lecz z ich wiarą, że sprzeda się wszystko, szybko i za każdą cenę. – To nie kryzys, lecz zdrowe prawa rynku spowodowały, że inwestorzy, chcąc sprzedać to, co wybudowali, zmuszeni są ograniczyć zarobki. I właśnie teraz to robią – mówi Barbara Stępkowska.
Niektórzy deweloperzy już wstrzymali swoje inwestycje mieszkaniowe. Chcą przeczekać najgorsze, bo nie zamierzają obniżać cen. Część firm zastanawia się też nad przerobieniem budynków mieszkalnych na biura i hotele. – Wielu deweloperów, sprawdzonych i uwiarygodnionych wykonanymi obiektami budowlanymi, nie tylko nie nabywa nowych terenów, ale wręcz poszukuje nabywców, aby odsprzedać posiadane już grunty lub całe przygotowane dokumentacyjnie projekty, w tym nawet te rozpoczęte i będące w trakcie realizacji prac budowlano-montażowych – zauważa prof. dr hab. Andrzej Bień z firmy konsultingowej Aband Consultants.
Ponieważ rynek nie lubi próżni, przy zmniejszonym popycie na nowe mieszkania bardzo wzmocnił się sektor najmów. – W ostatnim roku miesięczne stawki za wynajem mieszkania wzrosły w zależności od miasta od 15% nawet do 45%. Najwyższy wskaźnik dotyczy oczywiście Warszawy. Tu tylko ostatnie dwa miesiące przyniosły 5% podwyżki – mówi Barbara Stępkowska. Dlatego osoby, które dotychczas nie miały własnego mieszkania, a nosiły się z zamiarem zakupu, przyspieszą swoją decyzję. Dla niektórych z nich zaostrzenie polityki kredytowej będzie jednak oznaczaćw dalszym ciągu brak mieszkania i skazanie na wynajem.